Part 3 – casual

Rzeczywistość zweryfikowała moje dobre chęci zrobienia szybkiego wpisu, ale już się poprawiam. Miało być coś o Tokio, ale to jest wielki temat i chyba jeszcze nie dojrzałem do opisania CAŁEJ stolicy Japonii xD, za to będzie trochę casual life z miasta Tsukuba.

Dorzucam garść zdjęć z podróży i dziś również zamykam wszystko w formie blogowego fotoreportażu. Ittadakimasu, czyli Smacznego!

Od ostatniego wpisu działo się bardzo dużo, większość czasu zabiera mi praca, sport i nocne pykanie na MTGO. O tyle fajnie, że w każdym z nich zaliczyłem pewne sukcesy:

  • Narobiłem masę paczek w draftach, do wrzucenia mam jeszcze kilka draftów RTR, ale czekają na chwilę wolnego czasu. Potem trochę forma spadła i złożyłem Epic Experimenta do T2, ten niestety działał tylko dwa dni a potem zaczął wszystko obsysać, więc zrobiłem sobie Bg Zombie. Na razie skutecznie, na plus wyciągam paczki z 2-manów, może pogram potem coś większego, może będę musiał wprowadzić kilka zmian po GP w Bochum.
  • Gram sporo w piłkę, koledzy z drużyny uważają, że robię dobra presję, szybko biegam i mam niezłą skuteczność. Na tyle, że dali mi pozycję środkowego napastnika kiedy pojechaliśmy grać mały turniej z dwoma innymi instytutami. To nie sprawdziło się aż tak dobrze, bo pierwsza potyczkę oddaliśmy z wynikiem 0-1, ale w drugim meczu zrobiliśmy małe przemeblowanie, przestawiłem się na prawy atak i zeszliśmy z boiska mając soczyste 7-0, z czego jeden gol był mój i dorzuciłem ze 3 asysty przy innych golach. Każda z drużyn raz wygrała i raz przegrała. Mini turniej wygraliśmy przewagą bramek.
  • W pracy mamy coraz więcej wyników badań, wychodzą nam ładne zdjęcia z mikroskopów, odkrywamy jakieś ciekawe drobiazgi, japońska grupa z którą pracujemy jest kochana i bardzo szanuje naszą robotę – to miłe i motywujące do dalszych działań. Poniżej nasze wspólne zdjęcie z uroczystego posiłku.

Z kolegą Tomkiem wyglądamy tu jakbyśmy przyszli na ścięcie – to oczywiście nie jest wina doskonałego jedzenie, tylko smutek z powodu wyjazdu kolegi Michała. Niestety jego pobyt właśnie się kończył. Bardzo przyjemna tradycja: nawet jak ktoś dołącza do grupy na miesiąc czy dwa, to szef na koniec robi uroczyste pożegnanie, w tym przypadku wybrał tradycyjna japońską restaurację.

Tsukuba i jej cuda, cudeńka

Poniżej prezentuję kilka obrazków z moich wojaży po sklepach, wszelkiej maści gadżeciarniach:

Masa figurek, lalek, zabawek z filmów, których rajem jest sklep Wonder-Rex. Taki ogromny lumpeks ze wszystkim. Kupiłem w nim używaną bluzę Adidasa, o której marzyłem od dłuższego czasu w Polsce. Problem w tym, że nasze lumpeksy są już ogołocone z wszelkich skarbów, a cena oryginałki waha się w okolicach 210 zeta, co przekracza moją granicę tolerancji. Tu znalazłem za równowartość 80-90 zł.

Coś dla fanów nieśmiertelnej serii Final Fantasy.

Wonder-Rex, ciąg dalszy.

Czy są na pokładzie jacyś fani obcego? Czy jest z nami ósmy pasażer?

A to już wnętrze sklepiku w centrum miasta, znajduje się w podziemiach ogromnego marketu. Mario jest ogromnie popularny w Azji, można tu kupić najróżniejsze zabawki z nim związane, wisiorki, skarbonki, ubrania czy nawet szachy.

Sakka

Już wspominałem, że gram w piłkę w trakcie pracy. Poza tym przychodzę także w soboty na bardziej towarzyskie meczyki (5x 20 minut z krótkimi przerwami i zmianami składów). Na te spotkania przychodzą często gracze mający małe dzieciaki, a te biegają przy boisku, bawią się, łowią wielkie insekty i rozrabiają : )

Nasz team wyjazdowy : )

Tsukuba-san

Tutaj o górach mówi się jak o czcigodnych osobach, stąd Góra Tsukuba w pełnej nazwie brzmi Tsukuba-san. Tak samo zapisujemy najwyższy szczyt Japonii – Fuji-san. Postanowiliśmy zrobić sobie wycieczkę na ten piękny uzupełniacz krajobrazu. Mieliśmy aż dwa podejście, bo za pierwszym razem z Rymi uznaliśmy, że rowery są spoko, jednak po przejechaniu kilkunastu kilometrów, nawet nie podjechaliśmy pod samą górę i zaczęło się ściemniać.

Za to mieliśmy ładne obrazki podczas jazdy, na powyższym zdjęciu wielka świątynia i lokalny cmentarz. Wyglądała w mojej sfiksowanej głowie jak katedra gildii Orzhow, promieniejąca białą, świętą maną i przerażająca ukrytym pod spodem mrokiem. Lokalne Obake (おばけ – duch) tylko czekają aż zajdzie słońce, aby dopaść nasze dusze.

U podnóża góry znajduje się świątynia, dzieci co jakiś czas są tu przyprowadzane na ichni rodzaj komunii, maszerują wtedy dumnie z rodzicami, ubrane w tradycyjne stroje. Przed wejściem do świątynie należy zmyć z siebie grzechy, robimy to w swoistej fontannie, z której wodę pobieramy odpowiednimi czerpakami.

Na szczyt tej góry można się dostać trzema sposobami: kolejka linową, kolejką szynową albo wspiąć się po schodkach z drewna i kamienia. Na powyższym obrazku możecie dopatrzeć się czerwonego wagonika kolejki szynowej, którą wybraliśmy jako środek transportu. Nigdy taką nie jechałem, więc była to dla mnie swoista atrakcja. Zejście z góry było już tradycyjne. Półtorej godziny zeskakiwania jak kózka po kamieniach, skałach i belkach. Ładnie przygotowanych, ale mimo wszystko stromych i męczących. Pech chciał, że tę wycieczkę zaplanowaliśmy dzień po naszym mini turnieju piłkarskim. W efekcie przez kilka dni czułem każdy mięsień moich ud :)

Pogoda nie była najlepsza do obserwacji…

… za to robiła niesamowity klimat!

„bo kiedy patrzysz w otchłań, otchłań może zacząć patrzeć w ciebie” – Nietzsche

To część drogi powrotnej. Praktycznie każdy kto nas mijał mówił nam konnichiwa, czyli dzień dobry. To było bardzo miłe ^^

Magicowe Tokio w pigułce

Tokio jest ogromne, eksplozywne i bardzo żywe. Nie jestem w stanie go opisać całego, nawet się nie będę starał, bo napisano już o tym mieście wiele ksiąg, nagrano filmy i temat nadaje się na długie wieczory dla hobbitów, przy fajkowym zielu i kominku.

Za to starałem się znaleźć jakieś ślady Magica. Sprawdzony Store and Event Locator wypluwa masę wyników dla Tokio. Wpierw sobie jakieś wypisałem, miałem plan odwiedzić sklep Saito, ale jakoś się nie wyrobiliśmy. MicWoz, nasz genialny przewodnik, trochę pędził przez miasto aby pokazać nam jak najwięcej. W sumie mu się udało, zaliczyliśmy większość strategicznych miejsc łącznie z obserwatorium na 45 piętrze budynku urzędu miejskiego.

W efekcie przechadzając się najbardziej gadżetową, anime’ową dzielnica miasta, czyli Akihabarą po prostu trafiałem w sklepach na magicowe miejsca.

Jakiś mały, ukryty sklepik na piątym piętrze marketu. Klitka z masą kart i kilkoma stolikami. Na zdjęciu Jace 3D.

To są klasery z ofertą singli. Do przeglądania są kserówki z kartami i cenami, jak coś nam się podoba, to sprzedawca przynosi to z zaplecza. Dobre rozwiązanie.

Na ścianach są także rozwieszone nowości. Ceny całkiem przystępne.

Ceny podane są w jenach. Detention Sphere kosztuje 735 jenów, co można łatwo przeliczyć na złotówki. Dla wygody uznajcie, że 4 zł = 100 jenów, mamy więc niecałe 30 zł.

A tu sklep po prawej niezwiązany z tematem, jednak brzmi bardzo swojsko : )

Ogólnie miejsc i okazji do grania jest ogromnie dużo. Można łazić od sklepu do sklepu, można się wbić do jakiejś kafejki internetowej, dla Mangowców i grać tam non stop na MTGO. w takich przybytkach można spać, kupować świeżą bielizną (!), żarcie, myć się i do woli korzystać z tv, kablówki i internetu. Oczywiście cena zależy od ilości godzin spędzonych w środku.

Oishii! – część druga.

Azjaci mają po prostu genialne jedzenie, potrafią zrobić z tych samych składników co mamy w Polsce, zupełnie inne potrawy, wydobyć fantastyczne smaki. Prezentuję drugą część moich kulinarnych doświadczeń

Na początku pisałem o Farewell Party dla naszego kolegi, oto zestaw jakim zostaliśmy obdarowani:

  • delikatne, chrupiące mięso wołowe, sporo przypraw i warzyw oraz ryż na podkładkę,
  • prawie ugotowane jajko, które wrzuca się do głównego dania i miksuje z nim, w efekcie całość nabiera jeszcze lepszego smaku i delikatności,
  • tradycyjne koreańskie kimczi, które przejęli również do swej tradycji Japończycy – kiszona kapusta zrobiona na bardzo ostro. Sprawdziłem w Korei, smak jest taki sam. Za to nie próbujcie go szukać w Polsce, te u nas jest po prostu słabe i lepiej strzelić sobie kiszonej kapuchy z bazaru. Koreańczycy dodają kimczi do prawie każdej potrawy i jest to ich znak rozpoznawczy, narodowe dobro, ichni bigos,
  • do tego dwie sałatki o zupełnie różnych smakach, tofu z sosem grzybowym, kolejne tofu ale bardziej warzywne,
  • i na deser japońska jabłko-gruszka, takie cudo co ma smak właśnie pomiędzy tymi owocami, tylko nazwy zapomniałem. Podane z lekką galaretką i cukrem, bardzo przyjemne w smaku

Przyznam, że poddałem się tylko przed tofu, bo go po prostu ideologicznie nie ogarniam.

Nie ma chyba bardziej japońskiego jedzenia niż sushi. Zaliczyłem już rolki marketowe w wersji ekonomicznej, jak i ekskluzywne z restauracji. Nie ważne gdzie je kupuję czy dostaję, wszystkie mają cechę wspólną – są świetne : ) Do tego są jeszcze zupy, najważniejsza z nich, to chyba Ramen. Tutaj macie instrukcję jak powinno się go jeść poprawnie:

Aczkolwiek koleżanka z Japonii, powiedziała, że aż taka ceremonia nie jest potrzebna ;p Cały film bardzo polecam. „Tampopo” jest w starej wersji japońskiej i w nowej amerykańskiej, obie widziałem i są spoko. Da się znaleźć w internetach.

Tu jeszcze zestaw marketowy, cena to około 16 zł. Pałeczki dorzucają gratisowo, ale akurat mam własne ;]

Na zakończenie serii mała kolekcja aluminium po moich kawach. W lato można je kupić praktycznie tylko w zimnej wersji. Za to kiedy temperatura spada, te same automaty serwują część napojów na ciepło. Do wyboru są kawy, herbaty, kakao, ciepłe soki, a nawet widziałem jakiś pitny wynalazek z kukurydzą.

Korewa ikura deska?

Wylądowaliśmy w Seoulu (możecie nie znać tej nazwy, bo Polacy pod zaborem Rosjan i pod ich wpływem zniekształcili nazwę na łatwiej wypowiadany dla nas Seul), lotnisko mają świetne, wielkie i razem z kinem, które jeszcze chcemy odwiedzić. Znaki stały się bardziej kwadratowe z kółeczkami, wszystko za sprawą Hangula, czyli alfabetu koreańskiego. Jest to dość młody zapis w porównaniu z japońskim Kanji czy chińskimi znakami, powstał na bazie zapisu fonetycznego a literki mają przypominać układ języka i ust w trakcie ich wypowiadania. Dla tego na przykład literka 'm’ to kwadracik, pokazujący jej wybuchowość, podobnie z p/b. To nie miejsce na językoznawstwo, wspomnę tylko, że alfabet jest dość banalny, ma raptem 40 znaków, z czego po nauczeniu się 24 znamy już wszystkie, bo pozostałe to jakieś podwojenie, zmiękczenia itp.

To miejsce przypomina mi jakiś krzyczący Nowy Jork, totalny chaos i pędzący konsumpcjonizm. Na każdym rogu gra Gangam Style, który zastąpił hymn narodowy, a jego piewca ozdabia każdą możliwą reklamę, od bułek po lodówki. Również wszędzie widać sieć Seven Eleven (w tutejszej wersji jest to sklep z byle czym na szybko), masę fast foodów, amerykańskich barów itd. Jednak nigdzie nie znalazłem swojskiego spożywczaka, czegokolwiek ze zdrowym jedzeniem. Koreańczycy sprawiają wrażenie zamkniętych, niezainteresowanych i nudnych. W metrze, pubie, restauracji praktycznie każdy jest przykuty do telefony, na którym gra, pisze, rozmawia, ogląda telewizję czy robi jakieś pochodne cudo. Wygląda to tak jakby każdy siedział w matrixie, przybity kablem do ekranu. Po bardzo życiowych, otwartych, serdecznych i ciekawych świata Japończykach, jest to przykry widok.

Stoję w mojej niezniszczalnej czarnej bluzie, stoję gdzieś pośrodku handlowych uliczek, nastawionych głównie na naiwnych turystów.

A tu małe kuriozum, pieczone jedwabniki. Nie byłem głodny, albo na tyle odważny aby spróbować, jednak znalazłem info w sieci, że są paskudne, smakują jak gluty z błota.

Tyle na dziś, mam nadzieję, że nie zamęczyłem. Niebawem jak się ogarnę, to wrzucę następny wpis i postaram się dodać więcej ciekawostek z Korei Południowej. Kolekcjonuję nowe materiały, na razie Seoul jest spoko, aczkolwiek mnie nie powala na łopatki. Może dam mu jeszcze szansę.

Pozdrawiam,
– Ober

P.S.

Bonus dla wytrwałych

Jeśli dotarliście aż tak daleko, to zasługujecie na mały prezent. Pisałem o tym już na moim fejsie, ale nie każdy mnie na tyle lubi, by dodawać do znajomych. Daję więc także na bloga, bo to cudowna sprawa:

Znalazłem najpiękniejszą bluzę świata – miała na plecach cudowną wyszywaną Maryjkę. Kosztowała jakieś 28000 jenów, czyli w przeliczeniu na złotówki, jakieś chore 1150 zł. Do tego jest opcja z podwójnym dnem – jak przekładacie na drugą stronę, to ma czaszki i Maryjka chowa się do wewnątrz. Ciut więcej fotek tutaj.

A tutaj macie więcej obrazków od sprzedawcy oraz inne opcje tej marki, najlepsza wydaje się bluza Tygrysiej Maski! http://global.rakuten.com/en/store/auc-rodeo/item/tgj-01/?s-id=borderless_recommend_item_en

Jak ją kiedykolwiek zdobędę, to może zastąpi niezniszczalną czarną bluzę! xD


mam śmieszną głowęInne części podróży po Japonii:

Planeswalking across Japan. Part 1 – przybycie

Planeswalking across Japan. Part 2 – magical!

Planeswalking across Japan. Part 4 – dodatek: Korea

Planeswalking across Japan. Part 5 – Tokyo

Planeswalking across Japan. Part 6 – instrukcja jak używać Japonii

 

Komentarze

Psychatog.pl

nie kopiuj : (