Relacja z PTQ Gatecrash w Dundee

Całkiem niedawno odbyło się PTQ Gatecrash w Dundee (Szkocja), na które postanowiłem się wybrać z paroma znajomymi grającymi lokalnie i głównie for fun, lecz udało mi się ich przekonać, że warto, bo oczywistych plusów takiego turnieju i samego faktu, że miał być to seald Return to Ravnica nie trzeba chyba wymieniać. Zaczęło się od przygód – nasz kierowca wykruszył się w wieczór przed wyjazdem z powodów rodzinnych, więc musieliśmy jakąś alternatywę załatwić i skończyło się wynajęciem taksówki w formie minibusa, który nas zabrał tam za jedyne 400 funtów (masakra jednym słowem, ale byliśmy zdeterminowani, więc ruszyliśmy).

kliknij, aby powiększyć

Event zajebisty! Jeszcze nigdy na tak fajnym nie byłem pod względem miejscówki (nawet GP Prague czy Amsterdam wymiękają) – był to studencki bar uniwersytecki – komfortowe kanapy, mnóstwo miejsca, świetny młodzieżowy wystrój, dobra organizacja, dostęp do baru itepe itede. Generalnie było naprawdę fajnie, mimo minusu zapłacenia za podróż 4 razy więcej niż oryginalnie planowałem, ale najważniejsze było, że się tam dostaliśmy. Seald poole były już otwarte i spisane przez sędziów co dla mnie było osobiście nowością, może to obecnie standard, lecz nie miałem okazji już dawno grać tego typu turnieju, dla mnie to zmiana zdecydowanie na plus czasowo jak i organizacyjnie (a dla nich pewnie również bo przy 100 osobach grających i otwarciu 18 boxów pewnie parę fajnych foil kartoników otworzyli dla siebie…). Fakt, że było aż 100 osób sprawiło, że to było największe PTQ kiedykolwiek zorganizowane w Szkocji i to wszystko dzięki mocy facebooka co jest osobnym tematem do dyskusji, ale byłem miło zaskoczony frekwencją, która przerosła oczekiwanie organizatora i musiał zmienić lokalizacje na wspomniany genialny bar, co wszystkim wyszło na plus moim zdaniem. Rozmawiałem z paroma prosami z tamtej okolicy (i udało mi się też puknąć jakiś w nadchodzących rundach, ale o tym nieco później) i dowiedziałem się od nich, że tak naprawdę szkockie eventy tego typu mają większą koncentracje prosów i generalnie pro gracze z tej części Wielkiej Brytanii są lepsi od Anglików, co nastawiło mnie pozytywnie względem ewentualnych kolejnych podejść do wygranej biletu i miejsca na Pro Tourze. Z drugiej strony był to niejako minus, bo szczerze widząc poziom graczy, z którymi miałem dotychczas styczność na wyspach sądziłem, że nie będzie to aż tak problematyczne by zrobić Top 8, lecz jak się okazało odrobinę później to nie było zależne od graczy lecz raczej od mego decku.

Otworzyłem pool z bardzo solidną, stabilną i dość szybką selesnią, ale brak jakiegokolwiek removalu sprawił, że rozglądałem się dalej. Miałem 3 walle szukające moich 5 guild gate’ów, więc nawet opcja 4-5 color control nie była poza marginesem tego co chciałem zrobić, ale nie byłem przekonany co do tego pomysłu gdyż sądziłem, że spośród nadchodzących 7 rund, czyli co najmniej 14 gier, 3-4 mogę przegrać przez color screw nie wliczając standardowego screw czy flood’a, który również się zdarza i trzeba się z tym liczyć. Ostatecznie wybrałem grixis z paru powodów – przede wszystkim 6+ removalu (2x Augur Spree, 2x Explosive Impact, Ultimate Price, Traitorous Instinct, Izzet Charm + Thrill-Kill Assassin), dobra mana courve, fajne postacie w formie Guildmaga oraz Gobosa (Guttersnipe), który okazał się moim MVP turnieju, plus niebieski na splashu dla Voidwieldera, Sphinxa, Charma Izzetowatego, Inspiracji oraz Teleportu i działało w teorii wszystko naprawdę fajnie. Przeceniłem tylko 3 postacie (Perilous Shadow), które okazały się raczej średnie i albo je discardowałem albo nie miałem czasu użyć i były pierwszą opcja do side out.

Pierwsza runda – jakiś angielski pros, który grał naprawdę dobrze i było widać, że ogarnia temat. Pierwszą bardzo bliską grę przegrałem przez flooda, ale po grze powiedział mi, że mogłem go jakoś w niej zabić, jednak nie przypominam sobie. Druga gra była istną masakrą – nawet nie pierdnął – turn 3 gobos – on Gore-House Chainwalker bez unleash, turn 4 ja nic, on atak za 2 i koleś 5/4 trample po unleashu, moja 5 tura Voidwielder w grubasa i atak gobosem za dwa w ryjek. Jego piąta tura to samo tyle, że bez ataku, co prowadziło do mojej szóstej tury – zabiorę Ci grubasa instynktem (Traitorous Instinct) i za dwa w ryj z gobosa, Izzet Charm w chump blockera, za dwa w głowę oraz attack za 10, koleś na 4 co wystarczyło by go przypalić 5 dmg w następnej (Explosive Impact) – byłem dumny z tego jak deck zadziałał mimo mego mulliganu do 6 kart. W 3 rundzie mimo jego dwóch mulliganów on postawił presje na stole i dawał rade, ale gdy wkleiłem maga i zacząłem jeździć go przy patowej sytuacji dzięki Rogue’s Passage postawiło go to pod murem i mogłem go spokojnie dojechać.

Druga runda – szkocki ogarnięty ‘chińczyk’, który w pierwszej grze zagrał mi dwie karty i nic nie ogarnął a w drugiej on mnie agresywnie cisnął, ale udało mi się wygrać wyścig na dwóch życiach atakując go z 11 na 6 przy pomocy Thuga z counterkiem oraz gobosa i za 5 w ryj plus trigger gobosa – miałem jeszcze Rakdosowego Konika w razie gdybym chciał zrobić 'win more’.

Następna runda – jakiś pionek, ale tutaj już pora wspomnieć, że w tych 3 rundach, gdy zagrałem 8 gier, to w 6 z nich walczyłem ze swoją maną tak samo jak z opponentem, co nie było fajne. Pierwsza gra z typem potoczyła się tak jak chciałem – wczesny napór Guildmagiem i dwoma Viashino Racketeer oraz oczywiście gobosem – potem jak zestalował ziemię 3/4 hexproofem oraz innymi kolesiami, postanowił zagrać typka 2/2, który każe siebie blokować wszystkim : ) – świetna sprawa, zwłaszcza jak się go przejmie i zrobi wjazd mając dodatkowe 8 powera w stole, więc niewiele ogarnął dodatkowego w tej grze. Druga gra, gdy ja walczyłem ze swoją maną on casually played Armada Wurm w 6 turze mając już parę klocków w stole, więc tylko oddałem turę by zobaczyć czy pokaże mi coś jeszcze i przeszliśmy do game 3. Mulligan do 6ciu kart nie był przyjemny, keep góry i bagna jako jedynych landów z dość solidną ręką, ale nie doszło już nic poza 2 górami które nie wspierały mojego głównego koloru a tym samym nie pozwoliły mi zagrać niemal nic i mimo tego, że opp niewiele robił był w stanie mnie zabić centaurem oraz hexproofowym typem – miałem cholerny niedosyt podczas tej gry, bo spokojnie sądzę, że wygrałbym z nim zwłaszcza, że nie oszałamiał stylem gry. No ale nic to – spodziewałem się, że chociaż jedną rundę przegram przez screw/flooda więc mimo wszystko szalałem dalej.

Runda czwarta i kolejny pros (kojarzę kolesia ze zdjęć z National teamów Anglii) – grał naprawdę dobrze, ale jego azurious w pierwszej grze utknął na dwóch landach przez dłuższy czas a ja mimo braku niebieskiego wciąż rozwijałem swoją pozycję. Także ta gra nie sprawiła żadnego problemu. Po SB on zmienił się w 5 color control co dla mnie było tylko na plus – z mojej strony typowy Rakdos, czyli solidne postacie od 2 tury w stół i atak wspierany removalem na jego blocker’ów i nawet jego overloaded Cyclonic Rift mu nie pomógł – po meczu pogadałem sobie z nim i mówił, że ta opcja była lepsza na naporowe decki za jaki brał mój, ale nie siadło i z rozczarowaniem zdropował. Potem porozkminialiśmy nad moim deckiem i tym dlaczego nie gram WGsplash.

Kolejna runda i znowu walka z maną i mulliganami oraz szybka wtopa 2:0, która mnie naprawdę rozczarowała, bo mimo tego nie czułem bym miał jakąkolwiek przewagę w pierwszej grze tak w drugiej gdybym tylko dostał brakujące landy powalczyłbym z nim o wygraną, ale nie byłem w stanie. Rozczarowany po prostu walczyłem już tylko o miejsce. Pozostałe rundy wsyciłem bez problemów i oporów ze strony przeciwników i z wynikiem 5-2 skończyłem na 11 pozycji – niby nieźle na 100 osób, ale nie po to tam jechałem. Co zabawniejsze nieogarnięty koleś z którym wtopiłem zrobił topa oraz mój opponent z pierwszej rundy zakwalifikował się, co było dla mnie nie lada zaskoczeniem.

Wyjazd mega fajny, jednak pozostawił mi straszny niedosyt – nie tylko dlatego, że nie dostałem się, ale przede wszystkim dlatego, że nie dostałem się z powodu problemów z maną. Muszę przyznać, że miałem ich więcej niż się spodziewałem, bo ponad 50% gier takich właśnie było, no ale cóż – tak to bywa niestety. Nie zamierzam się poddawać i zbieram ekipę na kolejny premiere event, tym razem w Sheffield i zobaczymy co uda się zdziałać – ma być jeszcze więcej ludzi, więc jeszcze większa frajda, ale tym razem mam nadzieję na Top 8.

Spis decku którym grałem:

 

Mimo tego, że tak długo nie grałem na poziomie fakt, że byłem w stanie wygrać z miejscowymi prosami, którzy moim zdaniem reprezentowali wyższy poziom niż ja sam (zwłaszcza koleś z pierwszej rundy) sprawiło, że chcę dalej grać na porządnym poziomie, rozwijać się i przede wszystkim – pojechać na Pro Toura! 


Paweł Stopa – gra w karty od przynajmniej 10 lat, od początku swojej przygody z Mtg cechowało go zamiłowanie do decków kontrolnych, którymi operował lepiej, niż ktokolwiek inny. „Ishan” twierdzi, że dzięki, celnym spostrzeżeniom, dobrym planowaniu rozgrywki był to najlepszy sparing partner/tester z jakim przyszło mu kiedykolwiek przygotowywać się do turniejów. Dobrze rokującą karierę Magicową przerwał wyjazd na studia na Wyspy Brytyjskie. Dziś jako zdolny fotograf z dyplomem wraca do gry. Przed powrotem do kraju postanowił podbić Zjednoczone Królestwo.

 

Komentarze

Psychatog.pl

nie kopiuj : (