Relacja Ivana z RPTQ na Warsaw Open 2018

W ubiegły weekend udało mi się wybrać na fajną magikową imprezę, a mianowicie Warsaw Open. Jednocześnie było to moje pierwsze RPTQ w życiu, więc chciałbym się podzielić wrażeniami. Mam nadzieję, że znajdziecie coś ciekawego w tym tekście, nauczycie się na moich błędach albo nauczycie mnie jak tych czy innych błędów unikać. No, albo zachęci on was do wzięcia udziału w większych turniejach.

Tytułem wstępu kilka słów o rzeczach przed i około turniejowych. Kwalifikację zdobyłem, wygrywając PPTQ w krakowskim Magic Cafe. Było ono rozegrane w formacie T2 i po bardzo zaciętym półfinale i względnie łatwym meczu finałowym udało mi się wywalczyć pierwszego w życiu slota na RPTQ i mieć szansę powalczyć o coś więcej. Bliżej wyjazdu zostałem zaproszony do tak zwanego #TeamDarmoweNesquiki, który składał się z kilku graczy krakowskich i wrocławskich regularnie na te RPTQ jeżdżących. Tym razem pojechaliśmy w ośmiu, przy czym dokładnie połowa miała wywalczone sloty, a reszta celowała w wygranie LCQ.

Sobota, Warsaw Open – LCQ i PPTQ

W sobotę rano część ekipy wyruszyła na site, próbując to LCQ podbić. Ostatecznie wynik był całkiem dobry, w Top 8 znaleźli się Jakub Janeczek, Karol Mosna oraz Sergiej Pastukhov. Temu ostatniemu udało się wygrać drafta i zwyciężyć w turnieju.

Reszta składu miała zamiar zagrać w tym dniu PPTQ, które było rozgrywane równolegle z pewnym opóźnieniem. Kiedy dowiedzieliśmy się, że zagramy 6 rund swissa, reszta zrezygnowała i zostałem sam. Na turniej wybrałem swój pet deck, ogrywany już od kilku miesięcy, czyli Scrapheap Red. Dodanie czarnego do standardowego Mono Reda znacznie poprawiło match-upy przeciwko Scarab-God deckom, niestety kosztem mirrora.

Już pierwszy mecz z Michałem Kulszewiczem pokazał, że jednak warto było się spodziewać tych mirrorów. Walka była bardzo zacięta, jak to zawsze jest w mirrorze redów. Ostatecznie o meczu zadecydował jeden zły atak Aethersphere Harvesterem, który został zjedzony przez mojego feniksa i tokena z Pii, ponieważ ja w pierwszej i przeciwnik w trzeciej dobieraliśmy wystarczająco słabo, by nie stawiać sensownego oporu. (2-1)

 

Drugi mecz i Szymon Cofalik z UB midrange. Pierwsza gra była maksymalnie jednostronna, udało mi się zabić przeciwnika w czwartej turze. Druga jednak była dużo bardziej wyrównana i przeciwnik miał lepsze szanse, bo udało mu się przeciągnąć do 5 tury i zagrać Lilianę, wracając Torrential Gearhulka po Vraska’s Contempt w mojego feniksa. Jednak dalej wydarzyła się bardzo przykra sytuacja. Będąc stuprocentowo pewny, że Gearhulk jest 4/4, jak to zwykle bywa przy powrocie z grobu w UB midrage, postanowiłem zabić go Puncturing Blow. Mój przeciwnik, niestety, też nie zwrócił uwagi na to i dał go do exile’u. Jak się zorientowaliśmy, to minęły już 2 czy 3 tury i mimo tego, że sędzia pozwolił na powrót hulka w stół, to było już za późno dla przeciwnika, bo został na 2 czy 3 życia. Trochę smutno wygrywać w taki sposób, ale cóż, błędy się zdarzają, nawet te obustronne. (2-0)

W trzecim meczu moim przeciwnikiem był Michał Świerczyński, pilotujący Mardu Vechicles. Ten MU jest z reguły bliskim bye dla reda, ale Michałowi udało się urwać jedną grę, dobierając z topa Settle the Wreckage w dwa moje feniksy. Poza tym to bardzo łatwo poszło, nawet mimo mulligana do 5 w pierwszej grze. (2-1)

W czwartym meczu zmierzyłem się siłami z przyszłym zwycięzcą turnieju, Mariuszem „MGGG” Gawrychowskim, pilotującym zapomniany UW Gift. Niestety, rezygnacja z pustyń na rzecz czarnej many oraz skrócenie liczby Abrade’ów spowodowało, że MU z bardzo łatwego zamienił się na wyrównany. Po wymianie szybkimi i pewnymi wygranymi w pierwszych dwóch grach (curve out na play ode mnie w pierwszej oraz 2 anioły i czwartoturowy Gift od Mariusza w drugiej) w trzeciej grze decki ewidentnie odmówiły współpracy. Ja nie byłem w stanie dobrać trzeciego landu, magazynując na ręce potężne czwartoturowe zagrania. Przeciwnik z kolei dobrał 3 Refurbishe, nie będąc w stanie dokopać się do God-Pharaoh’s Gifta. Jednak zagrane wcześniej 2 Earthshaker Khenra i Scrapheap Scrounger robiły swoje. Później do nich doszedł Bomat Courier. Kiedy zdecydowałem się go odpalić, by poszukać palenia w 4 kartach, to na ręce miałem już uzbierane 3 Hazoret, Chandrę, 2 feniksy, Vance’s Blasting Cannons oraz Pia Nalaar. Palenie udało się znaleźć i gra skończyła się pozytywnie dla mnie, co znaczyło, że dwóch następnych rund grać nie muszę. (2-1)

W topie moim przeciwnikiem był Michał Świerczyński. Jednak tym razem, mimo łatwości MU na papierze, niechęć współpracy mojego decku nie dała mi szans nawet na nawiązanie godnej walki, a co dopiero wygrania meczu. (0-2) 

Mimo to ostatecznym wynikiem byłem relatywnie zadowolony, chociaż po raz kolejny potwierdziłem swoją reputację gracza, który topa zawsze zrobi, ale nigdy nie wygra.

Niedziela, Warsaw Open – RPTQ

Największy turniej jeszcze był przed nami. Moje osobiste oczekiwania co do tego turnieju nie były jakieś bardzo wysokie. Na pewno zadowoliłbym się miejscem w Top 16, chociaż oczywiście marzyłem o Pro Tourze.

Spisywałem zestaw gościowi z Białorusi. Dawno nie widziałem aż takiej liczby bomb w jednym zestawie: Jace, Angrath, driada i procesja. Niestety dla mojego sąsiada, ilość bomb całkowicie nie pasowała do jakości pozostałych kart z tego zestawu i zrobienie dobrego decku było dość skomplikowanym zadaniem, z którym sobie niestety nie poradził. W międzyczasie porozmawialiśmy trochę o stanie Magica na Białorusi i sytuacja tam jest bardzo słaba – mają tylko jeden klub, który organizuje jakiekolwiek turnieje rangi PPTQ, więc najlepsi gracze są zmuszeni do ciągłych wyjazdów do nas na Ukrainę. Ale cóż, tylko więcej szacunku za dobre wyniki w takich warunkach dla nich (z tego, co pamiętam – 2 lata temu zrobili Top 8 na World Cupie).

Co do mojej puli – nie była ona tragiczna, ale nie wydawała się też jakąś mocną. Głównymi problemami zestawu były totalnie niegrywalne erki (z wyjątkiem Elenda, the Dusk Rose) oraz duża ilość totalnego crapu lub saidowych opcji wśród reszty kart. To powodowało, że wszystkie kolory były dość krótkie. Udało się jednak złożyć względnie dobry agresywny WB deck z dużą ilością removalu, który grał tylko kilkoma zapychaczami (2x Sun Sentinel oraz Raptor Companion). Jedyną wadą tak naprawdę były bardzo limitowane sidebordowe opcje, w niektórych grach wsadzałem nawet Blighted Bata czy psa 1/1 First Strike. Niestety, nie zrobiłem zdjęcia ani deckowi, ani zestawowi, więc decklistę podaję z pamięci:

8 Plains
8 Swamp (zrezygnowałem z grania Evolving Wilds z uwagi na 3 one-dropy w decku)

1 Stubhorn Sentry
1 Duskborn Skymarcher
1 Vicious Conquistador
1 Dusk Legion Zealot
1 Legion Lieutenant
1 Martyr of Dusk
1 Adanto Vanguard
1 Raptor Companion
1 Oathsworn Vampire
2 Sun Sentinel
1 Fathom Fleet Boarder
1 Territorial Hammerskull
1 Ravenous Chupacabra
1 Elenda, the Dusk Rose
1 Sanguine Glorifier
1 Sun-Crested Pterodon

1 Slash of Talons
1 Moment of Triumph
1 Luminous Bonds
1 Recover
1 Impale
1 Reaver Ambush
1 Walk the Plank

Po złożeniu deck został poddany ocenie kolegów z teamu i każdy stwierdził, że był bardzo dobry. Nie powiedziałbym, że dodało to mi pewności, ale zawsze coś.

Pierwszy mecz i oponent z Czech, Lukas Cichowski. Grał agresywnym RG deckiem, jednak w pierwszej grze nie udało się dobrać dobrej ręki, do tego dostał też flooda, więc wygrałem praktycznie bez walki. Gra druga już była bardziej równa i w pewnej chwili po moim ataku wszystkim, oponent dograł Tilonalli’s Crown na swojego jedynego stwora i spróbował mnie szybko zabić. Sztuczka na +2/+2 dała mi jednak 2 życia i w następnej zabiłem go atakiem. Co ciekawie, stało się to z triggerem Frilled Deathspittera na stosie, którego właśnie dograł do bloku. (2-0)

W drugim meczu zmierzyłem się z Jackiem Siedzlaczkiem i jego bardzo agresywnymi UR piratami. Przez „bardzo agresywny” rozumiem obecność w decku co najmniej dwóch Daring Buccaneer, dużej ilości dwójek i co najmniej 2 Pirate Cutlass. W pierwszej grze udało mi się wygrać dzięki zagraniu dwóch removali w jego agresywne stwory, po czym w pusty stół weszła Elenda i mimo natychmiastowego dostania Mutiny, zdążyła raz zaatakować i wygrać combat dzięki pompce +2/+2 co wystarczyło, żeby ostatecznie wygrać wyścig. W drugiej grze byłem na draw, więc nie zdążyłem za presją przeciwnika, który znowu zagrał mi 1-dropa -> w 2-dropa -> w 3-dropa. Trzecia gra też się zaczynała niezbyt obiecująco dla mnie, bo Daring Buccaneer w drugiej turze dostał Swashbucklingiem i zaczął mnie bić za 4, a nie miałem removalu na ręce. Jednak po zagraniu Elendy w 4 turze zdecydowałem się na double block Sun Sentinelem i Territorial Hammerskullem. Niestety (a może i stety, bo nie dostałem za 10 w 4 turze) przeciwnik zagrał Buccaneer’s Bravado i zabił oba moje stwory. Na szczęście Elenda urosła o 2 countery, a ja przeszedłem do trybu czampowania pirata małymi stworami i atakowania Elendą, z którą przeciwnik ostatecznie sobie nie poradził. (2-1)

Trzeci mecz i Wojciech Jankowski znowu z piratami, tym razem RB. Mimo iż posiadał on bardzo dobrego decka, przeciwnik dociągał o wiele gorzej, więc nawet dobranie z topdecka w pierwszej grze The Immortal Sun mu nie pomogło. To była relatywnie łatwa wygrana z dobrym deckiem przeciwnika. (2-0)

Czwarty mecz i jednocześnie gra o Topa, czego się absolutnie nie spodziewałem przed startem turnieju. Tym razem mirror WB. W pierwszej grze ja pokazałem swoje najlepsze możliwe rozdanie: t1 Conquistador, t2 Adanto Vanguard, t3 lord z otwartą maną na combat trick, t4 Raptor Companion. W taki sposób wygrałem w 6 turze, nie dobierając nawet 4 landa. Druga gra już była dużo bardziej wyrównana, jednak w pewnej sytuacji oponent musiał wymienić się z dwoma moimi stworami przy Elendzie w stole, po czym ona urosła mocno poza zasięg innych stworów. I nawet mimo bycia w końcu zmuszonym do rozbicia jej o Heartstoppera, to i tak 7 tokenów załatwiło sprawę. (2-0)

Po rundzie czwartej okazało się, że wynik 4-0 mają 3 osoby, więc zostawała minimalna szansa, że nie trafię do Topa (tak, musiałoby mnie 2 razy sparować w dół). Sparowało mnie jednak na Patrika Szmatanę ze Słowacji, który również mógł się pochwalić wynikiem 4-0. Runda się skończyła szybkim ID i rozmową o tym, czy warto zwiedzić Bratysławę. W rundzie piątej moim przeciwnikiem był Mateusz Kopeć, którego tiebreakery pozwoliły na wzięcie ID i ostateczną gwarancję Topa dla nas obu. Ogólnie przed ostatnią rundą złożyła się dość ciekawa sytuacja – 10 osób z wynikiem X-1 lub wyższym. Co więcej – tiebreakery 4 czy 5 graczy były tak bliskie, że stoliki 4 i 5 musiały grać. Ostatecznie z tej rywalizacji zwycięsko wyszli Oleksii Riabokoń i Hubert Pszczółkowski. Do nich w Top 8 dołączyliśmy: ja, Mateusz Kopeć, Patrik Szmatana, Zlotoiabko Boris, Vlcek Jonas i Viniczai Tibor. Standingi po swissie sugerowały, że moim przeciwnikiem w Top 8 powinien być Mateusz Kopeć, jednak po długiej naradzie sędziowie zadecydowali, że pary w Top 8 będą losowe i moim przeciwnikiem został Vlcek Jonas.

Sam draft odbywał się dość dziwnie i z niego jestem wyraźnie niezadowolony, chociaż miał na niego swój wpływ fakt, że przeciwnicy po obu stronach draftowali wszystkie kolory albo naraz, albo zmieniając je kilka razy. Już pierwszy pick podrzucił mi dość trudną decyzję: Chupakabra vs Angrath. Po dłuższej chwili zastanowienia się wybrałem Czupakabrę. Po pierwszej paczce miałem za sobą nieudaną próbę pójścia w WB wampiry, jednak przez brak białego zostałem skierowany w stronę dyskusyjnej kombinacji kolorow, czyli BG. Co więcej, w drugiej paczce otworzyłem Tendershoot Dryadę i już myślałem, że draft pójdzie dobrze. Jednak dalej dostawałem na zmianę biały, zielony i czarny kolory, nie będąc w stanie zrozumieć, który z nich jest właściwie otwarty. Koniec końców wylądowałem w Abzanie, co już wszystko mówi o jakości mojego decku. Na szczęście, agresywne pickowanie manafixingu jeszcze dawało nadzieję, że da się coś ugrać, przecież miałem wygrać tylko jedną rundę. Niestety, znowu nie zachowałem pełnej decklisty, ale generalnie wyszedł mi midrange deck z dobrym removalem, krzywą, fixingiem i bombą w postaci Tendershoot Dryad. Jedyną karta, której mi naprawdę brakowało, a się bardzo spodziewałem, że dostanę, był Recover.

Mój przeciwnik draftował UB opierające się o latacze, jednak w pierwszej grze nie znalazł odpowiedzi na Dryadę (chwilę wcześniej zagrał Impale w innego mojego stwora) i szybko przegrał. W drugiej grze przeciwnik zaczął agresywnie od Kitesail Corsair w drugiej turze, którym mnie powoli bił. Ja z kolei po mulliganie do 6 musiałem skipnąć landa w drugiej, jednak później sytuacja się naprawiła i udało mi się uzyskać przewagę na stole, popierając kilka 2-dropów Colossal Dreadmawem. Przeciwnik w 2 turach z rzędu dogrywał mi z końcem Wind Striderów (z jednym poradził sobie Pounce), po czym dobrał z topa Impale w Dereadmaw i zaatakował za letal.

Gra przeszła do swojej kulminacji. Przeciwnik znowu zaczął grę od Kitesail Corsair, tym razem popierając go w drugiej jeszcze jednym. Ja z kolei zacząłem od Merfolk Branchwalkera, który niestety odsłonił land. Miałem na ręce i Pounce, i Hunt the Weak, więc ten brak counterka odbierał mi opcje na poradzenie sobie z latającymi piratami. Przez pewien czas wymienialiśmy się ciosami, aż ja zszedłem na 3 a przeciwnik na 8 życia. W międzyczasie byłem jednak zmuszony do zrobienia niekorzystnej wymiany, czyli zagrania Pounce celem ustawienia walki Martyr of Dusk kontra Kitesail Corsair. Wymieniliśmy się również kilkoma stworami tak, że ostatecznie ja miałem w stole tylko Jungleborn Pioneera, a przeciwnik – drugiego Kitesail Korsara i Deadeye Rig-Hauler. Już czułem, że zbliża się moment poddania się, lecz dobrałem z topa Traveler’s Amulet, natychmiast odpaliłem go po Swampa i zczupakabrowałem latacza. W swojej przeciwnik dobrał kartę, zaatakował Haulerem (oczywiście zablokowałem Jungleborn Pioneerem) i oddał turę z dwoma kartami na ręce. Ja miałem na ręce Dire Fleet Ravagera i miałem zamiar go zagrać, zaatakować Chupakabrą i liczyć, że ta karta co przeciwnik dobrał jako ostatnią nie jest Wind Striderem. Na szczęście dobierając, zobaczyłem saidowe Bright Reprisal i dostałem możliwość zagrania dookoła Wind Stridera. Po dłuższej chwili zastanowienia i obliczeń stwierdziłem, że szansa na to, że właśnie go dobrał, jest coś około 1/11 (co nie jest do końca prawdą, bo wiedziałem, że ta karta raczej nie była innym stworem, bo by go dograł) i że granie dookoła tego nie jest warte, wstawiłem w stół Ravagera i zaatakowałem Chupakabrą. Przeciwnik zszedł na 3 życia i z końcem tury dograł Wind Stridera. Jedyne co mi w tej sytuacji zostawało, to wyciągnąć rękę i pogratulować przeciwnikowi zrobienia slota na PT.

W taki oto sposób nie dostałem się na Pro Tour. Mimo to ze swojego wyniku jestem dalej bardzo zadowolony, bo jednak pierwsze RPTQ to pierwsze RPTQ i to do tego w sealedzie, w którym się czułem bardzo niepewnie przed turniejem. Na zakończenie chciałbym podziękować organizatorom, sędziom, swoim przeciwnikom oraz graczom z TeamDarmoweNesquiki za wspaniały weekend i szansę o walkę o coś więcej niż karty z paczek showdownowych.

 


Nazywam się Ivan Milenin. Pochodzę ze sławnego miasta Dnipro, położonego we wschodniej części Ukrainy. Jednak tak się stało, że studia wyższe postanowiłem podjąć na AGH, z czym wiązała się moja przeprowadzka do Krakowa. Obecnie pracuję jako asystent na tejże uczelni.

Niedługo po przeprowadzce (chyba rok 2013) zacząłem grać w MTG trochę bardziej na poważnie, ponieważ moja dotychczasowa znajomość tej gry polegała na graniu z kumplami ulepszonymi wersjami intropacków z Innistradu. W Krakowie jestem znany przede wszystkim jako mistrz przegrywania w topach PPTQ (udało mi się to zaliczyć około 10 razy w przeciągu ostatniego roku czy nawet pół roku gry) oraz jako wielbiciel tak zwanego Competetive EDH. Jakichś większych osiągnięć jednak nie miałem, chyba że można do nich zaliczyć wynik 10-5 na przedostatnim GP Warszawa.

 

 

Komentarze

Psychatog.pl

nie kopiuj : (