Relacja z Modern Treasure Chest – side eventu na GP Warszawa

Przed Wami relacja Kuby „Gizmo” Nieścierowa z Modern Treasure Chest, side eventu, który odbył się niedawno przy okazji Grand Prix Warszawa. Uczta dla oczu i modernowego skilla :)

„Krwawy księżyc słodko śpi, czyli jak pozbyć się lęku i mulić ile wlezie!”

 

 

Miłe złego początki…

Podobno „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”. Patrząc na mój wynik z modernowego side-eventu na GP Warsaw muszę niestety potwierdzić prawdę tego przysłowia, jakkolwiek bym się z nim nie zgadzał. Medżik to gra, która wymaga tony ogrania, mnóstwo testingu i dobrego przygotowania. Zawsze twierdziłem, że trening czyni mistrza. Ostatnimi czasy nie miałem jednak za dużo czasu na MTG, a już na moderna – w ogóle.

W zasadzie nie pamiętam kiedy ostatnio grałem w naszym KFC. Było to bodaj wtedy, gdy DCI posmyrało Szamana bananem po twarzy. Owszem, cały czas „siedziałem” w modernie, analizowałem rozpiski, śledziłem w necie większe turnieje i co chwila sprawdzałem, co nowego pojawiło się w meta. Ale prawda jest taka, że popełniłem błąd, przed którym przestrzegam wszystkich graczy poważnie myślących o grze turniejowej. Mianowicie – w ogóle nie grałem (nie licząc niedzielnych spotkań EDH).

Zanim jednak zacznę relacje z Modern Treasure Chest, muszę opisać moje poprzednie zmagania, byście nieco bardziej zrozumieli genezę niektórych moich wyborów, oraz dlaczego lepiej jest ciągle doskonalić swój skill, niż szukać wymówek i opowiadać na sajcie swoje bad beat stories.

PRE-historia.

Po skończeniu filmu, byłem w zasadzie na jednym, „dużym” evencie. Pre JIN miało być dla mnie wyłącznie rozrywką. Zaczęło się od tego, że nie dostałem białego zestawu, w którym była najlepsza promka. Idąc za głosem serca wybrałem więc zestaw niebieski. Zanim usiadłem do stolika, podszedł do mnie Bartys i rozbawiony powiedział do mnie:

– Słyszałem, że już nie grasz w medżika?

– Nie… No, gram co niedziela w EDH.

– No właśnie… EDH to nie medżik.

Pośmialiśmy się trochę, ale spostrzeżenie było słuszne. Otwierając swój zestaw zrozumiałem, że nie kojarzę już połowy kart z THS i BNG. I tutaj po raz pierwszy pojawił się mój brak ogrania. Zamiast ogarnąć mózgiem cały zestaw – na siłę forsowałem niebieski, w którym była totalna kupa.

Po koncertowym wtopieniu pierwszej rundy, w zasadzie bez podjęcia walki, stwierdziłem, że muszę coś zmienić w decku. Z pomocą przyszedł Kuba Bański, który powiedział, żebym wyp…ił niebieski i zamiast niego włożył czarny. Nie lubię grać bez wysp, ale O.K. Jurasowi w decku nie podobało się kilka kart, mi zresztą też (w późniejszych rundach je wymieniłem), ale Bański.dec doprowadził mnie do niezłego wyniku 5-2 i ostatecznie 18 miejsca na 135 osób. I tutaj w przedostatniej rundzie pojawia się najważniejsza gra, która odcisnęła się srogim piętnem na ostatniej rundzie Modenr Tresure Chest na GP Warsaw.

Przez cały turniej agresywnie się muliganowałem. Mój mistrz Maciek Pasek, nauczył mnie swego czasu, by zawsze myśleć o grze startową ręką. „Nie licz na to, że dobierzesz syty, bo z czuba może iść straszna kupa. Oceń, czy możesz ugrać coś startową ręką”. Święte słowa! Oceniałem więc za każdym razem łapkę, co kończyło się tym, że żadnej gry nie zacząłem od siedmiu kart. Mogłem skończyć to PRE z wynikiem 6-1… W przedostatniej rundzie trafiłem na Jacka Piwca. W pierwszej grze zacząłem od standardowej szóstki i rozklepałem Jacka bez mydła. Wiedziałem też, że mam lepszy deck. Druga gra zaczęła się tragicznie. Nie keepnąłem słabej siódemki, szóstka była one-landerem, piątka non-landerem, więc zmuliłem się do czterech. Jako, że wyciągnąć grę z czwórki potrafi jedynie Houdini, tym razem nie skończyło się inaczej i przeszliśmy do trzeciej gry. A tu, będąc już wkurzonym i zmęczonym ciągłym muliganowaniem, keepnąłem słabą siódemkę. Karma to dziwka, więc z czuba dobrałem sześć landów i zamiast cieszyć się top 8 – pozostało cieszyć się top 18.

Na niecałe dwa tygodnie przed GP Warszawa spotkałem w Strefie Sodka. Po krótkiej rozmowie powiedziałem Tomkowi, że nie wiem, czy grać main event. Nie znałem formatu, drafter ze mnie żaden, a dodatkowo nie najlepiej stałem na kasie. Dość powiedzieć, że na całą imprezę miałem do rozrzucenia nieco ponad dwie stówki, a przecież musiałem jeszcze kupić FOILE DO EDH! Sodek szybko utwierdził mnie w przekonaniu, żeby odpuścić sobie maina i spróbować sił w jakimś modernowym side-evencie.

Building a deck, czyli 0-2 drop stories…

Po powrocie do domu uświadomiłem sobie, że nie wiem czym mam grać. Ostatnimi czasy notorycznie grałem BUG-iem, ale od banu Szamana ten deck obsysał pęto szatana. Wynik Ensena jest raczej wynikiem mieszczącym się w kategoriach ciekawostek, bo rozpiska IMHO była słaba i raczej był to dzień konia, niż dzień rozumu. Już wcześniej testowałem BUGa bez szamanów, ale zawsze dochodziłem do wniosku, że nie jest to talia Tier 1 i nawet nie Tier 2. Sodek wspominał wprawdzie, że teraz jest dobry okres na deck z czarnym, bo gra sporo komb, ale nie chciałem grać ani BG, ani Jundem, ani Junkiem, wychodząc z słusznego założenia, że DECK BEZ NIEBIESKIEGO – TO NIE DECK! ;D

Drugą talią, którą rozważałem i grałem najczęściej, był UWR Control, w wersji bardziej tempo – z Gajstami. Byłem jednak zmęczony tym deckiem i nie miałem ochoty nim grać. Zaczęło się więc nerwowe poszukiwanie czegoś w necie. Jedyne co w miarę mi się podobało to UWR Sprinter Twin, ale… brakowało mi do talii bodaj dziewięciu kart.

Przykładowy UWR Twin: http://www.mtgtop8.com/event?e=6781&d=238970&f=MO

Nie lubię pożyczać kartonów, dodatkowo wychodzę z dość idiotycznego założenia, że muszę, po prostu MUSZĘ grać własnym wynalazkiem i szczerze brzydzę się net-deckingiem. Pięknie przedstawił ten syndrom Cardboard-Crack:

komiks 1

Zacząłem testować więc własny wynalazek. W legacy grałem Bantem, więc chciałem ten deck przenieść na grunt moderna. Przez kilka dni pracowałem nad spisem. Najsensowniejszy wydawał mi się Hexproof Bant, ale grałem nim w legacy i wiedziałem, że potrafi być totalnie niestabilny. Granie na przynajmniej siedmiu sztukach mana-dorków to masakra. Nie zapomnę jak poległem na side evencie na WMCQ 2012, dobierając z czuba trzeciego z rzędu BOP-a. Uciąłem więc ptaki, zamiast trolli wsadziłem Smiterów i… Wyszedł potworek. Nocne Polaków Rozmowy, czyli wielogodzinne gadanie na FB z Sodkiem nie nastroiły mnie najlepiej. Sodek zaproponował własną rozpiskę z KOTR-ami, która podobała mi się jeszcze mniej. Rycerzy testowałem wielokrotnie i bez Wastelandów i porządnych utility-landów są tylko klockiem, rozbijającym się o byle gówno-stwora. Z WG trójek zdecydowanie lepszym wyborem są Smiterzy. Są dobrzy na Liliana-decki, kontrole, nie spadają od Bolta, nie gwałci ich Ooze, ani Relic. Po rozegraniu kilku gier stwierdziłem, że deck jest do niczego. Brakuje reacha i każda kontrola wciągnie go nosem. Zrozumiałem, że brakuje w talii najlepszego spella w modernie, czyli Lightning Bolta i najlepszego komba w modernie, czyli Bolt-Snapcaster-Bolt. Dodanie Boltów wiązało się niestety z pogorszeniem mana base. Po rozegraniu kilkunastu gier Bantem-ze-splashem-po-bolty, zrezygnowałem z pomysłu po kolejnym color screw. W czwartek rano, na dzień przed GP, wpadł do mnie na testing Bartek „Angelus” Sabała. Gry dały jasny obraz tego, że Bant jest za słaby na obecne meta. Stwierdziłem więc, że zagram RUG-iem. Talią, którą swego czasu grał sensei Pasek – niestety bez większych sukcesów.

Wieczorem wpadłem do Strefy MTG, pokazałem deck Sodkowi, Kubie Bańskiemu i Piotrkowi Waldowi, którzy stwierdzili, że to dobry deck, ale nic nie robi. Sodek zresztą po raz kolejny pokazał, że niezbyt zna się na mid-range, bo nie rozumiał wyboru niektórych kart, a ja wpadłem w jeszcze bardziej depresyjny nastrój. Po powrocie do domu, siedziałem w Internecie i przeczytałem niemal wszystko o RUG-ach, co skończyło się tym, że poszedłem spać po trzeciej nad ranem. Cały plan by wstać wcześnie i pojechać na site w celach testingu, spalił więc na panewce. W piątek zreanimowałem się gdzieś po 12:00 i po wypiciu kilku kaw, zacząłem ogarniać, że brakuje mi do decku niezbędnych kart – 1x Serum Visions i 1x Vedalken Shakles. Na site dostałem się po 17:00, stojąc samochodem ponad godzinę w korkach i klnąc na kierowców, którzy zdawali się nie ogarniać Warszawy bardziej, niż ja limited. Z wielkim trudem zdobyłem od Niemców włoskie, stargane przez blitzkrieg, Serum Visions w skandalicznej cenie 15 złociszy i poszedłem obczaić pierwszy modernowy side-event.

Meta było dosyć zabawne, a w głowie zaświtał mi jeden, diaboliczny pomysł: To meta świetnie gwałciłby…

BLOOD MOON!

Rozegrałem jeszcze z Hawajem kilka testowych gierek, by utwierdzić się w przekonaniu, że RUG jest takim sobie wyborem i po przepieprzeniu ponad stówki na foile do EDH, wróciłem do domu, by zdobyć wiedzę na temat decku, który zachwycił mnie jakiś czas temu – Blue Moon.

Niebieski księżyc na dzieci świeci…

Na czym polega Blue Moon? Jest to dość typowa UR kontrola, w której pierwsze skrzypce gra Blood Moon. Karta która „wyłącza” niemal wszystkie trójkolorowe decki.

Przykładowe rozpiski:

http://www.mtgtop8.com/event?e=6698&d=238475&f=MO

http://www.mtgtop8.com/event?e=7266&d=241636&f=MO

Deck tech na Youtube:

Blue Moona testowałem swego czasu i ten anty-deck bardzo mi się podobał. Brakowało mi właśnie talii, która często czyniłaby z przeciwnika warzywko. Jako wieloletni wielbiciel Winter Orba, marzyłem o talii w modernie, która wykorzystywałaby atak na manabase przeciwnika. Swego czasu chciałem złożyć Boom-bust Zoo. Miałem już wszystkie kartony poza Blood Moonami i Bloodbraid Elfami. Udało mi się kupić elfy na dzień przed… Banem. Blood Moony kupiłem dopiero wtedy, gdy zobaczyłem pierwszą rozpiskę Blue Moona i stwierdziłem, że musi to być zabawny deck. Niestety po pierwszych testach talia mnie rozczarowała. Brakowało w niej agresji. Master of Waves był strasznie słabym typkiem. Wersja z Neurok Commando wydawała się zabawniejsza, ale też w nią nie wierzyłem. Jedyna, porządna agresja to Batterskull, a nie uśmiechało mi się tyle czekać i liczyć na to, że uda mi się go przepchać przez kontry oponenta. W klaserze dupę kurzyły Goyfy, a nie po to je kupiłem, by nimi nie grać. Zawsze to +1 do lansu i jak mawia Ensen –„zazdrość Cebulaków”. Stwierdziłem, że zrobię Blue Moona ze splashem po Tarmogoyfy i wyzwaniem pozostało jedynie manabase. Po solidnej rozkminie powstała taka oto lista:

Talię skończyłem składać bardzo późno w nocy, więc mój poranny testing znowu stanął pod znakiem zapytania. Na site dotarłem o 13:00 i wiedziałem już, że będzie trudno zagrać przed eventem choćby jedną grę. Efekt był taki, że złapałem doła i w ogóle nie chciałem grać.

Przed rezygnacją z Modern Treasure Chesta ustrzegła mnie niezawodna ekipa KFC Team w składzie Sodek, Juras i Jaro. Przeliczyłem kasę w portfelu i okazało się, że za dużo wydałem na foile do EDH i brakuje mi dychy na zapisy. Don był mi winny dyszkę, ale nie mogłem go znaleźć na site, więc pozostało wysupłać kasę z bankomatu. Ale zanim to nastąpiło, poszliśmy z Jurasem i Jarkiem na „chińczyka”. Droga na Dworzec Zachodni przypominała moje zmagania z talią, a ja zastanawiałem się, czy nie lepiej by trafił mnie pociąg i ustrzegł przed totalną kompromitacją na turnieju. W „chińczyku” zamówiłem ryż z krewetkami, gdyż wydawał mi się sensownym wyborem na lekki posiłek. Pamiętaj, drogi graczu – sraczka na turnieju, to jedna z gorszych rzeczy jakie mogą ci się przytrafić (sprawdzone własnodupnie na turnieju w KFC). Po jedzeniu przegadaliśmy dokładnie decklistę i zmieniliśmy kilka kart. Jarek Aksman służył fachową pomocą, a Juras w zasadzie wszystko potwierdzał. Bardzo nie podobał mi się BW miecz. Zastanawiałem się też, że skoro raczej nie będzie Zoo i w porywach do trzech Podów – czy jest sens grania Angerami. Zdecydowałem się na zamianę ich na Pyroclasmy, które lepiej siadają na szybkie gówno-deki jak Affinity, czy UR Pyromancer. W mainie zmieniłem ostatecznie jedną kartę, co dziś uważam trochę za błąd – ale o tym później. Tak czy siak, po spisaniu wróciliśmy na site, gdzie po raz kolejny dopadły mnie wątpliwości. Przecież nie rozegrałem tym deckiem ANI JEDNEJ GRY!!! Sodek stwierdził, żebym – cytuję – „nie pierdolił” i po tym – jakże trudnym do zbicia argumencie – na niecałe dziesięć minut przed końcem zapisów, poszedłem opłacić swój udział.

Ostatecznie zarejestrowana decklista wyglądała następująco:

Maina w zasadzie nie ma co omawiać. Jest wszystko, co potrzeba. Ostatnio gram jak przysłowiowa pi…a – na 61 kart, ale chyba nie jestem już w stanie zmienić tego nawyku. Trochę żałuję, że nie grałem na trzech Klikach, ale coś uciąć musiałem. Z trójek pozostały Blood Moony, które są sercem decku i Shackle, które są jedną z moich ulubionych kart w medżiku. Zamianę Flame Slasha na Izzet Charma nie mogę niestety ocenić pozytywnie. FS jest świetnym czerwonym removalem, bo siada na:

  1. Restoration Angel
  2. Małe Tarmogoyfy
  3. Wall of Roots, Wall of Blossoms i Wall of Omens.
  4. Loxodon Smiter
  5. Deciver Exarch
  6. Spellskite

Zabawne, że Sodek z Piotrkiem Waldem chcieli je wypieprzyć całkowicie na rzecz Pilarów, bo niby Pillar zdejmuje skutecznie Voice’a. Całe szczęście, że siedziałem długo w necie i czytałem artykuły, bo nie wiedziałbym jak ważny jest Flame Slash w UR deckach. Ta karta zdejmuje większość problematycznych typków. A każdy typek, który ma więcej niż trójkę w plecach jest problematyczny dla decków grających tylko na Boltach. Jasne, mamy Shackle, ale szybko narzucone tempo jest dla nas bardzo bolesne, a nie zawsze uda nam się wstawić szybkiego Goyfa i ustrzec go przed removalem. Spodziewałem się jednak sporo combo decków, więc Izzet Charm wydawał się spoko pomysłem. Co zabawne – nie podszedł ani razu przez cały dzień.

Sideboard zresztą z perspektywy rozegranych gier oceniam jedynie na 3 i gdybym miał cofnąć czas – zbudowałbym go inaczej. Trochę błędem okazało się zlekceważenie Trona i za mały gravehate. Threadsy moim zdaniem były kompletnie bez sensu, bo w mainie mam Shackle, które robią to samo, tylko lepiej. Spodziewałem się też trafić na dużo Affinity, stąd bardzo dużo kart na Affkę i chyba za dużo jednak.

TURNIEJ

Pożyczyłem jeszcze Łysemu jakieś karty do sideboardu i po chwili, w totalnym stresie zorientowałem się, że zaczęła się pierwsza runda. Muszę tu ponarzekać trochę na organizację, a szczególnie na nagłośnienie, bo z głośników dobiegał głos sędziego, który brzmiał trochę jak Stephen Hawking i nawet nie zarejestrowałem, że modernowy Treasure Chest już się zaczął. W pośpiechu pobiegłem do wywieszonych pairingów, zarejestrowałem wzrokiem numer stolika i tu pojawił się problem, bo nie mogłem znaleźć swojego miejsca.

Tutaj popełniłem swój pierwszy błąd na turnieju – wpadłem w panikę. Pamiętałem opowieści z piątku, że typ dostał Game Loosa za cztery minuty spóźnienia. Nie chciałem w tak głupi sposób przegrać pierwszej gry. Wreszcie znalazłem swoje miejsce, ale przy stoliku brakowało… krzesła. Szybko wezwałem sędziego, pokazałem mu w czym problem i po kilku minutach mogłem usiąść już do stołu. Gdy skończyliśmy tasowanie, Sodek swoim kombo-bombo kończył już chyba pierwszą grę. Na całe szczęście mój przeciwnik okazał się wyrozumiały. Ja jednak byłem zbyt zestresowany, żeby poprawnie rozegrać pierwszą grę.

ROUND 1

Tarmo-Blue Moon vs UR Pyromancer 2:1

Game 1

Moim przeciwnikiem okazał się bardzo sympatyczny obcokrajowiec. Nie pamiętam nazwiska, ale wnioskując po akcencie był Skandynawem. Nie miałem nawet śladowego pomysłu czym może grać. Wygrałem rzut kostką i zdecydowałem, że zacznę. Oponent keepnął siódemkę, a ja, widząc wolną rękę bez palenia, zdecydowałem się na mulligan. Szóstka pokazała mi Flame Slash, Vendillion Clique, Blood Moon dwa fetche i Islanda. Keepnąłem i zaczęliśmy grę. Zagrałem Misty Rainforest. Oponent w pierwszej turze wstawił Scalding Tarna i oddał turę. Przez swoje nerwy zagrałem jak dupa i popełniłem kluczowy błąd. Z końcem poszedłem po las zamiast Shocklanda, planując zagrać szybkiego moona. Nie wiedziałem, że jego deck z moona po prostu się śmieje. Z czuba dobrałem… Kolejnego Foresta. Wstawiłem znów fetcha i oddałem turę. Przeciwnik w swojej wystawił Pyromancera i dopiero teraz zrozumiałem czym gra. Spojrzałem na swoją dość żałosną rękę i zły na siebie za złe fetchowanie, zrozumiałem, że będę miał solidne problemy z rozegraniem tej gry. W swojej spaliłem Pyromancera Flame Slashem i oddałem turę. Reszta gry w zasadzie bez historii. Oponent wstawił najpierw Delvera, którego udało mi się spalić Snap-Flame Slash, kolejnego Pyromancera który nawstawiał od groma tokenów. Ja z czuba dobrałem kolejnego Blood Moona i Cryptica, którego nie miałem jak zagrać. Klika została szybko spopielona i bez blokerów obserwowałem jak moje życie spada do zera.

Side Out:

3x Blood Moon

2x Vendillion Clique

Side In:

2x Spellskite

2x Pyroclasm

1x Engineered Explosives

Game 2

Standardowo zacząłem od szóstki. Łapka startowa: Bolt, Spell Snare, Snapcaster, Shackles, dwa fetche. Gra w zasadzie bez historii. Oponent w pierwszej Delver – ja Bolt. W drugiej Pyromancer nadział się na Spell Snare. Kolejny Pyromancer został przejęty Shacklesami. Mój oponent ze zdziwieniem zaczął czytać kartę i już wiedziałem, że jest dobrze. Teraz to on mógł już tylko obserwować, jak to ja wstawiam tokeny i niszczę mu typków combo Snapcaster-Bolt. Oponent był wyraźnie zdziwiony mocą Szakli, więc po skończonej grze przystąpił do sidebordowania się, szukając jakiegoś hejtu na artefakty.

Game 3

Szybki Goyf z mojej strony, z którym przeciwnik nie robił nic. Wstawiał pod koła tokeny z Pyromancera. Później zagrał mi mnóstwo spalenia, które spopieliło głównie Spellskite’a, remandował własne spelle robiąc jakieś 7-8 tokenów. Ja w swojej turze z anielskim już spokojem dograłem Explosivesy za zero. Mój sympatyczny oponent przestał się uśmiechać. Z końcem jego tury odpaliłem Explosivsy czyszcząc mu cały stół z toksów. Z czuba dobrałem Brandzloletki Vedalkenów, zabrałem mu Pyomancera i przeszedłem do bezkarnych ataków Goyfem i zacząłem wstawiać swoje elementale.

Po skończonej grze mój oponent jeszcze raz przeczytał tekstbox Vedalken Shakles i stwierdził, że musi kupić ten karton. LOL.

ROUND 2

Tarmo-Blue Moon vs Esper Control 2:0

Moim przeciwnikiem był kolejny obcokrajowiec. Nie pamiętam niestety nazwiska. Typ był przesadnie spięty, milczący, a po całym meczu wręcz wściekły.

Game 1

Przegrałem Dice roll i keepnąłem dość słabą szóstkę – Serum Visions, Mana Leak, Spell Snare, trzy landy. Oponent został przy startowej siódemce, w pierwszej turze wystawił Urborg, Tomb Of Yawgmoth i Thoughtseizem wyrzucił mi Spellsnare’a. W swojej dograłem Serum Vision’s, który pokazał mi w scry Blood Moona. Przeciwnik zaczął swoją turę od Inkwizycji, którą wyrzucił mi Mana Leaka. I… oddał turę nie wstawiając drugiego lądu. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem, bo ostatni raz keepowałem one-landery w pieluchach. Jak typ gra kontrolą, to chyba nie ogarnia, że ze skrew nic nie zrobi. W swojej kolejnej turze dobrał jednak fetcha, poszedł po Fontannę, ale debilnie wytapował się i zagrał Wall of Omens. Ja w swojej bezkarnie dograłem Blood Moona i koleżka został na stole z górami. Reszta gry – bez historii. W kolejnej Goyf, w następnej szaklami przejąłem ściankę i rozpocząłem tyrando. Dziwiło mnie, że po zagraniu Batterskula typ się nie złożył, ale widać jest masochistą i lubi bezradnie wpatrywać się w gór szczyty.

Side Out:

1 Flame Slash

1 Burst Lightning

1 Izzet Charm

Side In:

1 Negate

1 Dispel

1 Nature’s Claim (obawiając się Rest in Peace)

Game 2

Zacząłem od szóstki w której keepnąłem Blood Moona, Goyfa, Spellsnare’a i landy we wszystkich kolorach tęczy. Kompletnie za to nie rozumiem dlaczego nie zmulił mój przeciwnik nie mając na ręku żadnego discardu. W ogóle jego gra była skrajnie dziwaczna. W obawie przed Blood Moonem zaczął się fetchować po Basic Landy. W swojej trzeciej turze miał Plains, Swamp, Island i nic poza tym. Ja zaczekałem z zagraniem Blood Moona do swojej czwartej tury, mając na ręku Spell Snare’a. Po zagraniu Moona, oponent próbował skontrować Mana Leakiem i oczywiście naciął się na Snare’a. Od tego momentu wstawiał wyłącznie góry. W swojej turze dobrał Thoughtseizea i wyrzucił mi Goyfa. Ja w jego kolejnej turze zagrałem Klikę po draw i moim oczom ukazał się dość żałosny widok – 2x Cryptic Command, Thoughtseize, jakiś ląd i Snapcaster. Zdecydowałem, że nic nie podmienię. Przeciwnik zagrał Seiza discardując mi kolejnego Goyfa. Zatłukłem go Kliką i Germem z Batterskullem, który po jednym ataku dostał zczubionym paciakiem, ale dzięki temu ja miałem już trzy wyspy i kontrowałem mu resztę spelli Crypticami. Na koniec dobiłem go Boltem. Oponent wstał od stołu wkurzony, komentując, że był to najszybciej przegrany mecz w jego życiu.

Uśmiechnięty i zadowolony, miałem trochę czasu na obejrzenie czym grali moi przyszli oponenci, ale zamiast przyglądać się dokładnie każdemu z osobna, kibicowałem Sodkowi i obserwowałem dziwactwo, którym grał Andrzej Łysek. Zastanawiałem się, na ile przydały mu się karty do side’u, które mu pożyczyłem.

ROUND 3

Tarmo-Blue Moon vs RB Burn 2:1

Na trzecią rundę szedłem z nastawieniem, że „zaczną się schody”. Jak ktoś idzie 2-0 to znaczy, że chyba ogarnia, więc na pewno nie będzie należał do łatwych przeciwników. Okazał się nim przesympatyczny Polak z Lublina. Nie pamiętam niestety imienia i nazwiska. Co zabawniejsze – miałem wrażenie, że nie widziałem go wcześniej na turnieju. Ponownie nie miałem pojęcia, co zobaczę po drugiej stronie stołu.

Game 1

Rzuciliśmy kostką i wygrałem rzut. Zdecydowałem, że zacznę. Siódemka była słaba, szóstka mało perspektywiczna, więc zaryzykowałem do piątki. Serum Visions, Snapcaster, Szakle i dwa landy. Słabiutko. Przeciwnik w pierwszej wystawił mi Goblin Guide i już wiedziałem, że będą problemy. Gra w zasadzie bez historii. W któreś z kolejnych tur zagrałem w końcu „Ambush Vipera”, by zblokować typków oponenta, ale przyjąłem w krótkim czasie dużo palenia na papę i przeszliśmy do sideboardów.

Side Out:

3x Blood Moon

2x Vedalken Shackles

1x Cryptic Command

Side In:

1x Negate

1x Dispel

2x Spellskite

1x Counterflux

1x Pyroclasm

Game 2

Nie pamiętam dokładnie tej gry. Mull do szóstki z Goyfem, paleniem i negate. Grę przeciwnikowi zablokował szybki Tarmogoyf. Później doszedł Spellskite, masa kontr i po dograniu Battersculla przeciwnik poddał grę.

Game 3

To była bez wątpienia najciekawsza z moich gier na turnieju. Byłem po niej z nerwów spocony jak szczur. Keepnąłem szóstkę z Batterscullem i kilkoma kontrami. Grałem skrajnie asekuracyjnie i przeciwnik również. Budował spokojnie rękę, wiedząc że nie uda mi się skontrować wszystkich spelli w jednej turze. Nie miałem jak zagrać Batterskulla, żeby się nie wytapować i przez to nie zginąć. Mając sześć kart na ręku i Guide’a w stole, oponent przeszedł do ofensywy. Wysypał się z całej ręki paleń i zbił mnie na 3 punkty życia. Ja w stole miałem jedynie Goyfa do bloku, dziewięć landów, w tym dwa fetche. Na ręku jedynie Cryptic Command i Batterskull. Zerknąłem w grób przeciwnika, w którym leżał Bump In the Night, który zabijał mnie z flashbacka. Nie miałem innego wyjścia – musiałem w kolejnej turze zagrać batterskulla. Z końcem tury oponenta spaliłem dwa fetche i spadłem na 1 punkt życia. W swojej turze dograłem Batterskulla i zostawiłem mankę na Cryptica. Wystarczyło teraz, że przeciwnik dobierze jakiekolwiek palenie za 1 CMC. Przeciwnik w swojej turze dobrał kartę i zagrał z flshbacka Bump In the Night, które nadziało się na Cryptica. Z lękiem spojrzałem na ostatnią kartę, którą trzymał w dłoni. Przeciwnik uśmiechnął się i dostawił landa. W swojej turze podequipowałem Goyfa Batterskullem i podniosłem się na 9 pkt. życia. Przeciwnik wyciągnął dłoń z gratulacjami, a ja odetchnąłem z ulgą.

ROUND 4

Tarmo-Blue Moon vs Living End 2:1

Okazało się, że wreszcie trafiłem na znajomego ziomka. Adrian Kardaś pilotujący Living Enda. Deck znam, wiem jak z nim grać i kontrole mają z nim w miarę do przodu. Podstawa to keepnąć łapkę z manaleakiem i czekać na wyskakującego z cascade’a LE. Niestety ta pewność siebie mnie później zgubiła. Byłem jednocześnie zły na siebie, że tak mało miejsca poświęciłem w sideboardzie na Grave hate. Jedna sztuka Relica wydawała mi się teraz dosyć żałosna.

Game 1

Była to najbardziej debilna gra z mojej strony i w zasadzie żal mi o niej pisać. Do dziś palę się ze wstydu na jej wspomnienie. Przegrałem dice-roll. Byłem na Draw. Oczywiście klasyczny mulligan do sześciu. Keepnąłem łapkę z Boltem, Mana Leakiem, Snapkiem i trzema lądami, a więc całkiem sytą rączkę. Nie będę się męczył z dokładnym opisem. Z końcem trzeciej tury przeciwnika zagrałem greedy, jak idiota i zamiast zostawić otwartą manę na manaleaka, zagrałem Bolta w przeciwnika. Adrian w odpowiedzi tapnął manę. W głowie szukałem przez dłuższą chwilę instantowego spella z kaskadą. Przeciwnik pokazał mi Violent Outburst. Spojrzałem w jego grób, gdzie było dwóch kolesi 4/5. Walnąłem facepalma i przeszliśmy do gry nr 2.

Side Out:

3x Spell Snare

1x Batterskull

1x Burst Lightning

Side In:

1x Relic of Progenitus

1x Dispel

1x Negate

1x Counterflux

1x Spellskite (na Beast Within)

Game 2

Pierwsza gra tego dnia, którą zacząłem od pewnej siódemki. Relic, Tarmogoyf, Blood Moon, Mana Leak, trzy landy. Gra bez historii. Relic, szybki Blood Moon w stół i przeciwnik mógł już tylko discardować łapkę. Nie pamiętam dokładnego przebiegu, ale było to bez znaczenia. Adrian tylko jęknął, że Blood Moon jest przeje…. i po sprowadzeniu go do zera Goyfami przeszliśmy do gry nr 3.

Game 3

Do stolika dosiadł się Marcin Guz, który zaczął mnie trochę rozpraszać rozmową i muszę przyznać, że zagrałem jak debil, ale przeciwnik popełnił jeszcze więcej błędów, więc w sumie mi się upiekło. Zacząłem od muligana do 6, keepując solidną szóstkę: Dispel, Negate, Snapcaster i trzy landziki. Z czuba doszedł Relic i zaczęliśmy rzeźbę. Gra ciągnęła się bardzo długo. Po obydwu stronach było sporo Missplayów. Grę ponownie zablokował przeciwnikowi Blood Moon. Najlepsze były jednak dwa kluczowe momenty. Pierwszy – zagrałem z końcem tury Adriana Klikę. Miał na ręku Krosan Grip. Zamiast go zagrać w Blood Moona – dał go sobie podmienić. Druga akcja – miałem na ręku dwa Cryptic Commandy i osiem many w stole. Zagadałem się z Goozem i zagrałem jak debil. Skontrowałem coś Cryptickiem, ale tapnąłem cztery Islandy i nie miałem już jak zagrać kolejnego. Spojrzałem w stół, ale ukryłem swój wstyd za maską. Nawet nie mrugnąłem. Adrian mógł zagrać wtedy dowolny spell z kaskadą, Living Enda z łapki i by ten mecz… wygrał. Ale nie zauważył, że jestem źle wytapowany i wciąż obawiał się kontry. Zabiłem go Tarmogoyfem i jego własną, zaobrączkowaną szaklami Faerie Makabrą.

ROUND 5

Tarmo-Blue Moon vs UWR z Gajstami 2:0

Tym razem trafiłem na kumpla z KFC Team – Jarka Aksmana. W związku z tym, że go bardzo lubię i cenię jako medżikowego gracza, wiedziałem, że gra będzie przynajmniej sympatyczna i na pewno będzie wyzwaniem. Poza tym, to dzięki Jarkowi w zasadzie zagrałem ten turniej, bo to on mnie namówił na udział (wraz z Sodkiem) i on utwierdził mnie w przekonaniu, że deck może działać. Szybko rozpoczęliśmy dyskusję, czy możemy wziąć ID. Jarek po krótkiej kalkulacji stwierdził, że remis nic nam nie daje i nie pozostało nic innego, jak po męsku rozegrać ten mecz.

Game 1

Wygrałem rzut kością i keepnąłem easy siódemkę z Blood Moonem, Serum Visions, Spell Snarem i Mana Leakiem. Jarek zmulił się do… czterech. Było mi go żal, bo sam to przeżyłem na ostatnim Pre i wiedziałem jak to boli. Jarek dostał Blood Moona w trzeciej i już nic nie zrobił.

Side Out:

1x Burst Lightning

1x Batterscull

2x Vedalken Shackles

1x Izzet Charm

Side In:

1x Negate

1x Dispel

1x Counterflux

1x Nature’s Claim (na RIP-a)

1x Pyroclasm

Game 2

Nie pamiętam dokładnie tej gry. Byłem już bardzo zmęczony. Pamiętam tylko mull do 6. Później wojna na kontry, Paciaki w Goyfy i Blood Moona, który po raz kolejny wygrał grę. Skończyliśmy bardzo szybko, a ja wreszcie miałem czas na trochę dłuższy odpoczynek między rundami.

Miałem najlepszy dorobek punktowy i byłem już w zasadzie o krok od chesta. Wyluzowany, ale zmęczony poszedłem się przewietrzyć. Później spotkałem Sodka, który był pod sporym wpływem „Brzoskwinki”. Trochę go wtedy za to zrugałem, bo uważam, że medżik to gra wymagająca skupienia, a nie da się osiągnąć wyniku, będąc wstawionym napojami wyskokowymi. Sodek wolał jednak brzoskwinkę niż wynik, a jego Niv Magus-combo.dec nie pocisnął tak dobrze jak ostatnio.

ROUND 6

Tarmo-Blue Moon vs U Tron 1:2

Ostatnią rundę zagrałem z Filipem Szpakiem. Chciałem być sprytny i zaproponowałem ID, ale remis niestety nic mu nie dawał i musiał ze mną wygrać, by być na pierwszym miejscu. Byłem totalnie zmęczony, ale nic nie usprawiedliwia tak naprawdę moich słabych i cienkich jak dupa węża, gier.

Game 1

Gra bez historii. Mull do 5 i keep słabej ręki. Po kilku turach pojawił się Tron. Udało mi się skontrować Karna i to w zasadzie tyle. Sundering Titan = GG.

Side Out:

1x Flame Slash

1x Burst Lightning

2x Vedalken Shackles

2x Batterskull

Side in:

1x Negate

1x Dispel

1x Counterflux

1x Nature’s Claim

2x Ancient Grudge

Game 2

Ta gra ciągnęła się bardzo długo. Nie dobrałem Blood Moona, ale szybki Grudge w manafixing, Goyf + Klika + kontry wystarczyły, by sprowadzić oponenta w dwóch atakach na 3. Sprawę zakończył Bolt.

Game 3

Zagrałem jak skończony idiota. Wszystko przez to, że miałem przed oczami grę z Jackiem Piwcem z naszego ostatniego PRE. Muliłem się przez cały dzień i jak na złość nie chciałem zmulić ostatniej – bardzo kiepskiej siódemki. Cały czas miałem przed oczami swój mull do czterech, a jeszcze przed chwilą Jarek Aksman nie wyciągnął gry z czwórki. Ja miałem siódemkę, ale jak ostatni tchórz – bałem się zaryzykować mulligana do 6. Karma to dziwka i tępi słabe zagrania. Zamiast agresywnie mulić się do Blood Moona keepnąłem rękę rozpaczy: 2x Mana Leak, Serum Visions, Spell Snare, 1x Island, 2x Fetch. W swojej turze draw (land) zagrywam Wizje. Dobieram ląd. Patrzę na dwie karty z topa – dwa landy. No to ziu – na spód. Kolejnej turze draw – Serum Visions. Zagrywam. Dobieram Islanda. Scry 2 – dwa landy. Na spód. W kolejnej dobrałem ląd, coś tam pokontrowałem Mana Leakami, ale Sundering Titan odciął mnie od manki i pogratulowałem Filipowi wygranej. Filip powiedział zresztą, że popełniłem błąd przy sideowaniu się i powinienem wysajdować Spell Snare’y.

Czekaliśmy na wyniki. Jarek wygrał swój mecz i mieliśmy tyle samo punktów. Pozostało tylko czekać na Tie. Okazało się, że miałem lepsze i w ten o to sposób znalazłem się na drugim miejscu Treasure Chesta:

standingi - Modern Treasure Chest

Z losowania trafiłem FTV 20 i nie byłem specjalnie zadowolony, bo miałem nadzieję na jakieś fajne karty, np. playsety foliowanych Shocklandów. Podzieliliśmy z Jarkiem boostery i ruszyłem do domu zabierając ze sobą autem wesołą gromadkę naszych warszawskich modernowych graczy.

Wnioski na przyszłość:

– Zawsze ryzykować mull. Szczególnie gdy łapka nie daje żadnych perspektyw. Z Blood Moonem, nawet z czwórki miałbym szanse na wyprowadzenie tej gry z Tronem.

– Trening, trening i jeszcze raz trening. Wygrałem te gry wyłącznie dzięki oczytaniu i wiedzy… Ale wiedza czasami nie wystarczy, bo praktyka jest ważniejsza.

– Wysypiać się przed zawodami.

– Lepiej kminić nad Sidem.

Co bym zmienił w decku?

W mainie zamienił bym Mountaina na Stomping Groundsy, bo raz miałem color-screw i nie miałem jak zagrywać Goyfów. Chyba wolałbym grać na 2x Flame Slash, niż Flame Slash i Izzet Charm, ale to jest raczej kwesta meta.

W side – dwa threadsy zamieniłbym na jakiś land-hate. Może czwarty Blood Moon? Combust na dodatkowego Relica lub inny grave hate.

Tyle ode mnie. Mam nadzieję, że się przyjemnie czytało i wyciągnęliście jakieś wnioski. Przynajmniej takie, że najważniejsza w medżiku jest wiedza + ogranie.

Speszial thanks to Jarek „Jaro” Aksman, Tomek „Sodek” Sodomirski, Patryk „Loczek” Stachewicz i reszty braci z KFC.

Na koniec smutna, ale prawdziwa puenta: komiks 3


Kuba Nieścierow  REDKuba „Gizmo” Nieścierow – Reżyser i scenarzysta filmowy i telewizyjny. Autor serialu „Naznaczony”. W medżika zaczął grać na przełomie 1996-97 z długą przerwą pomiędzy Planeshift-Lorwyn. Bez większych sukcesów. Fan EDH. Jego ulubiony format to modern.

Na ekranach kin można było niedawno zobaczyć jego pełnometrażowy debiut fabularny pt. „Kochanie, chyba cię zabiłem”.

Komentarze

Psychatog.pl

nie kopiuj : (