Relacja z Paprykarza Open #8 – o tym jak Elfy zaistniały w Szczecinie

W ostatni weekend odbyła się kolejna edycja szczecińskiego Paprykarza. Wielu z Was kojarzy ten event. Nawet jeżeli nigdy nie byliście w Szczecinie, to jakiś element intensywnej promocji na pewno gdzieś się Wam w oczy rzucił. I dobrze! Dojazd na te odległe rubieże Polski to koszmar. Jechałem z Torunia i miałem dość, a co mają powiedzieć koledzy z Olsztyna lub innych, jeszcze bardziej oddalonych zakątków kraju. Organizatorzy na szczęście zdają sobie z tego sprawę, dlatego trudy dojazdu rekompensują świetną organizacją oraz fajnymi nagrodami. RPTQ było wabikiem samo w sobie, ale LCQ, BIG Standard i Turbo Standardy sprawiły, że nawet ludzie bez kwalifikacji na RPTQ (tacy jak ja) postanowili wytrzymać trudy podróży i zaplanować sobie weekend z MtG w Szczecinie.

Decyzję o wyjeździe podjąłem w ostatniej chwili. Zamieszanie jakie obecnie panuje w świecie „Czarodziejów z Wybrzeża” nie pozwala na długoterminowe plany. Z rozrzewnieniem wspominam poprzednie sezony, gdzie widząc rozpiskę PPTQ i GP mogłem spokojnie podzielić swój wolny czas między hobby i rodzinę (proporcje tajne, nadrabiam brakiem snu :)) Do drużyny wziąłem doświadczonego maga o pseudonimie „Jurek z Brodnicy” oraz początkującego łotrzyka, poznającego arkana Esper Controli. Nie zapracował sobie jeszcze na pseudonim, więc nazwijmy go po prostu „Przemek” (pozdrawiam RODO). Ja to po prostu „Szulbor”, ale w zeszłym roku byłem także rozpoznawany pod hasłem: „ten łysy w dresie co gra dziwnym MONO BLUE”.  W tym miejscu chciałbym koniecznie pozdrowić komentatorów z Kopenhagi, którzy komentując mój deck na streamie w Day 2, kilkukrotnie stwierdzili, że ten deck jest słaby, nie miał prawa zrobić 7:1 w Day 1, bo to po prostu „Chainwhirler Christmas” i więcej o nim nie usłyszymy. Jak widać i słychać deck nie jest taki słaby, bo pomimo braku nieodzownego Unsummona zadomowił się w obecnej mecie. Można dyskutować o tym czy to kwestia przeciwników, czy świat nie był wtedy gotowy na deck za 60 zł, który rozjeżdżał kontrole warte 25 razy więcej. Było, minęło.

Podróż rozpoczęła się późnym wieczorem, czyli 3:30 w nocy. Po drodze nie wydarzyło się nic godnego uwagi. Towarzysze chwilę pogadali i synchronicznie poszli spać, a ja słuchając audiobooka musiałem jechać dalej. Dotarliśmy na miejsce chwilę po 9:00, więc był czas na śniadanie i inne poranne czynności :) Jadąc miałem czas przemyśleć konstrukcję z jaką chciałem stanąć w szranki na LCQ. Jak zwykle wymyśliłem coś swojego na podstawie moich przewidywań mety. Moje skromne doświadczenie nauczyło mnie, że zaskoczenie przeciwnika to podstawa sukcesu. Spodziewałem się sporo Mono U, Mono R, oraz Sultaiów wszelkiej maści. Esper Control również było na moim radarze, ale liczyłem, że pierwsze trzy pozostawią ten deck na dalszych stołach przez cały turniej. Dlatego mój wybór padł na Elfy. Niby nic zaskakującego, ale każdy z Was właśnie pomyślał o Elfballu : ) Ja natomiast skierowałem się w stronę Simica, bazując na potędze karty „elf lizard wizard”.

Poniżej moja lista z soboty z krótkim komentarzem:

MAIN:

 

Generalne założenia decku były następujące:

  • W pierwszych turach być szybszym od Mono U, nie ruszając jego stworów – dzięki temu kontry stają się bezużyteczne, bo mój przeciwnik musi zmienić układ sił na stole, czyli użyć many, którą normalnie trzymałby na kontry. Osiągnąłem to dużą ilością tanich stworów, które jednak zabiją szybciej niż mały latacz z obsesją.
  • W pierwszych turach być większy od Mono R – dzięki temu przeciwnik musi część spelli zużyć na pozbycie się moich stworów, które stoją mu na drodze zamiast ciskać mi wszystko w twarz. Pamiętajcie: każdy elf, który zginął od bolta, to elf, który się poświęcił, żebyś nie dostał „bolta w twarz” :)
  • Walcząc z Sultai lub Esper wysypać ile się da i nie dać zniszczyć sobie stworów mass removalem w 4-6 turze. – ta część chyba nie wymaga komentarza :)

Sideboard opiszę na przykładach meczy jakie stoczyłem w drodze po kwalifikację.

 

LCQ

 

Runda 1 – mono red (wygrana 2:1)

Turniej rozpoczął się fatalnie. Pierwsza gra Mulligan do 5 i szybki łomot od standardowej serii rozpędzonego Mono R. W drugiej grze zmieniłem:

+3x Shapers’ Sanctuary,

+3x Reclamation Sage,

+1x Deathgorge Scavenger,

-4x Elvish Clancaller,

-3x Beast Whisperer.

Shapers’ Sanctuary powoduje, że przeciwnik wszystkie shocki, bolty i inne paskudztwa rzuca prosto we mnie, bo wie, że zabijając nimi stwory zostanie bez kart przeciwko mojej pełnej ręce. Rzucenie Sage w Experimental Frenzy odbiera przeciwnikom wszelką nadzieję. W trzeciej grze Mulligan przeciwnika do 6 też był pozytywnym aspektem.

Runda 2 – Sultai (wygrana 2:1)

Zgodnie z przewidywaniami pierwsza gra zakończyła się moim zwycięstwem po zaskakującym przeciwnika skontrowaniu Finality Spell Piercem. W kolejnej grze zastąpiłem dwa Might of the Masses dwoma Prey Upon, ale przeciwnik miał dobre najście, a ja w mojej matematyce nie policzyłem szóstej many z flipującego się Hadana’s Climb i dałem sobie wrzucić Finality. W trzeciej już byłem czujny i rzucony w odpowiednim momencie Might of the Masses zakończył sprawę.

Runda 3 – Mono Red (wygrana 2:1)

Mecz wręcz identyczny z pierwszą rundą i nie wymaga komentarza (łącznie z tym, że pierwsza gra Mulligan u mnie do 5, a trzecia Mulligan u przeciwnika do 6).

Runda 4 – ID z Esper

Runda 5 – ID z Mono Blue

TOP 8 – ponownie Sultai (wygrana 2:1)

Ponownie spotkałem Sultaia ze Swissa. Tym razem nie mogłem liczyć, że go czymś zaskoczę. Miałem jednak przewagę, bo mogłem zaczynać pierwszą grę i w zasadzie to wystarczyło. Obaj mieliśmy dobre najścia. Gry były ciekawe, ale nie pojawiło się w nich nic nowego.

TOP 4 – White Humany (wygrana 2:1)

W zasadzie deck ma podobny plan do mojego. Z tą różnicą, że on w teorii idzie szerzej, a ja w praktyce mam Steal Leafa. Najciekawszy moment w pojedynku był na samym końcu, kiedy przeciwnik, mając stół pełny blockerów 2/2 i 2/1 oraz 10 życia, oddaje mi turę, wiedząc, że jest bezpieczny i zabije mnie w kolejnym ataku. Ja mam 4 many, Steal Leaf Championa i dwa nieistotne elfy w stole plus trzy karty na ręce. Dobieram kartę i z okrzykiem zwycięstwa pokazuję, że dobrałem piąty ląd. Przeciwnik skonsternowany obserwuje moje zachowanie i nie może wymyślić, co takiego mogę mieć za 5 many, że ośmielam się kwestionować jego dominację. Ja natomiast wstawiam jednego elfa za 2 many, drugiego elfa za dwa many i atakuję go samotnym Steal Leaf Championem. Przeciwnik patrzy na mnie z politowaniem i mówi: „ok, za 5?”, a ja z zachwytem tapuję ostatnią manę i mówię: „przed dmg, Might of the Masses w Steal Leafa!”. Szybka matematyka po stronie przeciwnika i na jego twarzy odmalował się wyraz jakbym właśnie zjadł ostatnie ciastko z talerza, które miało być jego : )

TOP 2 – Monu Blue (wygrana 2:1)

Pojedynek przebiegał dokładnie według moich założeń. W drugiej grze co prawda przeciwnik miał porno w postaci Surge Mare z dwiema obsesjami przeciwko zielonym blockerom i nic nie mogłem zrobić, ale trzecia gra już bez incydentów. SLOT był mój!!! Smaczkiem pojedynku było to, że mój przeciwnik miał mnie wieczorem przenocować w Szczecinie i cały dzień żartowaliśmy, że jak się spotkamy to przecież nie zabiorę mu slota :) W swissie spotkaliśmy się w 5 rundzie i mogłem wziąć ID, ale w finale nie było zmiłuj!

 

BIG Standard

 

Na uwagę zasługuje fakt, że ekipa sędziowska pod dowództwem „Grocia” wyraziła zgodę na jednoczesne rozgrywanie TOP8 LCQ i BIG Standardu, dzięki czemu udało mi się, grając TOP8, w międzyczasie pokonać jedno Mono U w 10-12 minut w pierwszej rundzie BIG Standard. Niestety drugą rundę oddałem, bo nie zdążyłem się pojawić przy stole w 10 minut, a w trzeciej Rundzie co prawda zacząłem z game lossem za spóźnienie, ale przeciwnik miał mega najście, a ja screw i nie było okazji do sidebordowania : ) Po zakończeniu LCQ kontynuowałem Big Standard, ale mając slota na RPTQ i wynik 1:2 przed czwartą rundą nie przykładałem się już należycie do pojedynków, co miało odzwierciedlenie w wyniku końcowym, o którym chciałbym jak najszybciej zapomnieć.

Generalnie cały dzień był bardzo przyjemny. Spotkałem sporo znajomych z polskiej sceny MtG. Powymądrzałem się na temat prowadzenia Mono U, pomarudziłem na temat obecnego kształtu tego decku i jego zadań w trakcie gry. Usłyszałem kilka pomysłów i pochlebnych opinii na temat mojego obecnego decku. W końcu byłem jednak tak padnięty, że koń po westernie ma więcej sił. Wieczór przebiegł spokojnie pod znakiem udowadniania mojemu gospodarzowi, że wynik finałowego pojedynku nie był przypadkowy. Z dziesięciu pojedynków wygrałem osiem i chyba udało mi się zasiać u niego ziarno niepewności. Mogłem zasnąć usatysfakcjonowany.

Kolejny dzień. Kolejne zmagania z MtG. Poranna burza mózgów spowodowała, że analizując decki z Sali w ostatniej chwili wymieniłem w main decku Beast Whisperery na Nullhide Feroxy, side natomiast wyglądał tak:

 

Michał „Szulbor” Szulborski

Rozpisałem się wcześniej, a na RPTQ tak naprawdę nie mam czym się chwalić, więc postaram się streszczać:

 

RPTQ 

Runda 1 – UR Drake (porażka 0:2)

W pierwszej grze miałem mana screw, bo nie wiedząc z czym gram zachowałem Forest i dwie manodajki, które nie dożyły 3 tury. W drugiej grze zachowałem rękę z dwoma zielonej many i dwoma Steal Leaf Championami. W trzeciej turze doszedł ląd – jedyny Island w decku i zanim dobrałem trzecią zieloną manę smoki rozszarpały mnie jak ochłap mięsa.

Shapers’ Sanctuary

Runda 2 – BR Midrange (zwycięstwo 2:1)

Nie ma dużo do opisania. Shapers’ Sanctuary złamał ten deck na pół.

Runda 3 – ESPER Control (porażka 1:2)

Zacięty, wyrównany pojedynek, nawet miałem nadzieję na happy end. Niestety Wrath z topa, poparty Lyrą w kolejnej turze odebrał mi złudzenia.

Runda 4 – BANT Flash – porażka 0:2

Ciekawy przeciwnik, wydaje mi się, że nie jest to deck, który mógłby mnie zdominować. Miał jednak Settle’a, gdy mieć go powinien, a w drugiej grze dwa anioły na flashu poparte kolejnym Settlem nie są chyba do przeskoczenia dla żadnego creature decku.

Runda 5 – ESPER (wygrana 2:0)

W pierwszej grze szybkie wypuszczenie małych elfów i kontra w mass removal – wszystko według planu. W drugiej grze było już trudniej, ale na szczęście przeciwnik w mainie desperacko rzucił Precognitive Perception w poszukiwaniu mass removalu, ale niestety go nie znalazł : )

Runda 6 – UR Drake (wygrana 2:0)

Sama gra bez historii. Na uwagę zasługuje jednak fakt, że pomimo późnej godziny i graniu o pietruszkę (obaj mieliśmy po 6 pkt) przeciwnikowi chciało się udawać, że gra innym deckiem. Przed rozpoczęciem rundy prowadziłem z nim luźną rozmowę o przebiegu turnieju. Opisywałem co mi się udało, a na co mogę ponarzekać – słowem zwyczajny trash talk dla zabicia czasu. Przeciwnik natomiast, licząc na to, że nie widziałem jak grał UR Drakes, zaczął opisywać jak to mu nie dochodziły Theater of Horrors w jego BR Midrange i inne tragedie tego decku. Słuchałem z rozbawieniem i nawet zastanawiałem się czy mu nie poddać gry, skoro zależy mu aż tak bardzo, żeby robić z siebie przedstawienie. Ostatecznie jednak stwierdziłem, że takie zagrywki nie są mi w smak i załatwiłem go najlepiej jak potrafiłem.

-x-

Podsumowując ten bardzo udany wyjazd nie mogę oprzeć się wrażeniu, że przy obecnym podejściu Wizardów trzeba jeszcze bardziej doceniać takie eventy. Brak PPTQ, czy jak to będą nazywać, zmusił mnie do grania na Arenie (wcześniej broniłem się jak mogłem przed wirtualnymi kartami), ale to nie to samo co patrzenie przeciwnikowi w twarz. Utworzyła się nisza, która mam nadzieję zostanie jakoś zagospodarowana. Inicjatywy takie jak Paprykarz, Krawaciarz, czy odbywający się na początku marca w Toruniu PureValue OPEN, na który jako Torunianin, serdecznie wszystkich zapraszam, mogą z przytupem zapełnić tę lukę. Na to liczę!

Mam nadzieję, że doczytaliście do końca i nie żałujecie : )

Michał Szulborski.

 


Michał Szulborski – gra w MtG od 16 lat, ale do moderna dojrzał niecałe 3 lata temu.

Twierdzi, że w decku ważniejsza jest synergia kart niż ich pojedyncza siła. Zawsze gra własną konstrukcją i prawie zawsze jest to tribal deck.

Poza MtG regularnie gra w planszówki i czyta fantastykę.

 

Komentarze

Psychatog.pl

nie kopiuj : (