[Standard] Martwe Żyrafy, czyli jak obessać PTQ i dobrze się przy tym bawić

Przez ponad pół roku grałem UW Delverem w różnych konfiguracjach i specyfikacjach. Testowałem na MTGO, rozmawiałem z prosami polskimi i zachodnimi, rozegrałem setki gier testowych. Wszystko to w jednym celu: wygrać WMCQ! I w Warszawie po wielu godzin zaciętych bojów przegrałem walkę o top8 przez screw w jednej i flood w drugiej grze. No bywa, życie. Ale skoro mam przegrać przez landy, to dlaczego mam to robić najnudniejszym deckiem obecnego standardu? Postanowiłem więc pogonić w diabły Delvera i złożyć sobie coś innego.

 

Po dłuższym przyglądaniu się, co tam teraz grywa fajnego, mój wybór padł na zombiaki. Powszechnie wiadomo, jak miłymi i sympatycznymi stworzonkami są zombie. Po faszystowsko-technokratycznym UW pogranie czymś, co sprawia frajdę, było miłą odmianą. Naturalnie pojawiły się problemy: jak grać i czym konkretnie, jakimi kolorami. Są trzy odmiany zombiaków: monoblack, UB i RB. To z tych „topowych”. Bo grają jeszcze inne wynalazki. Monoblack wydawał się fajny, ale mana dwukolorowa jest za dobra obecnie, żeby grać jednym kolorem, więc UB albo RB. Bliżej byłem RB, ponieważ palenia idealnie pasowały do takiego agresywnego decka. Phantasmal Image są świetne, ale mogą zostać zastąpione spokojnie przez Phyrexian Metamorphy, zombie lordowie ogólnie wydawali mi się zbędni, ponieważ zombie są mocne sami z siebie, nie trzeba ich dopalać. Czerwony pasował mi również ze względu na Falkenrath Aristocrat – super agresywny stwór, idealny do kopiowania i strzelania z Geralf’s Messengerów. Ostatnim, niebagatelnym argumentem była cena duali ze Scars of Mirrodin : ) UB były po 45 zł, RB 12. Wybór padł więc na RB i zacząłem zbierać karty.

W międzyczasie wylądował nowy, spory dodatek i zagłębiłem się w spoilera, szukając nowych kart. Wiele nie znalazłem, ale w oczy rzuciły mi się dwie: Blood Artist oraz Gloom Surgeon. Bólem mojego RB Zombie były słabe stwory za 2 mana. Trzeba było grać paściarskimi kibelkowymi żołnierzykami (Porcelain Legionnaire). Blood Artist przypominał mi trochę Disciple of the Vault, ale 0/1 nie jest zbyt imponujące i odłożyłem go na późniejsze wykorzystanie (czyt. poszedł do crapu). Gloom Surgeon już był lepszy: nie do zabicia w combacie, przyciągał removal, śmiał się z przeklętego Lingering Souls. Jego wadą było to, że nie był zombiakiem, więc nie bardzo się kombił z Gravecrawlerem. Nic to, lepszy Gloom Surgeon niż Legionista, albo Highborn Ghoul. Ale prawdziwą rewolucją okazał się nie stwór, a land! Cavern of Souls wydawał się genialny do tribal decka. Ah, wreszcie Messenger nie dostanie z Leaka! Oczywiście zaopatrzyłem się w komplet rzeczonych landów, poskładałem to jakoś, dodałem Volleye i do boju! Jako że trzeba sobie wyznaczać cele krótko- i długoterminowe, moim celem długoterminowym było PTQ Seattle w Katowicach. To do niego postanowiłem się przygotować, resztę natomiast traktować jako testy. Chodziło to jako tako, bez szału i błysku, ale stabilnie. Czegoś mi brakowało, ale nie mam pojęcia czego. W tym momencie jak na zamówienie pojawił się artykuł na SCG pt. UB Kamikadze autorstwa Jessego Smitha. Z ogromną ekscytacją przeczytałem ten tekst. Jesse stworzył trójkolorowy deck na zombiakach, oparty na Blood Artistach i Killing Wave. Czytałem jak urzeczony! Przecież to takie obvious! Kurde, synergia między tymi kartami jest tak oczywista, że aż byłem zły na siebie, że na to nie wpadłem. Oto ta decklista:

Maindeck:

4 Blood Artist

3 Diregraf Captain

4 Diregraf Ghoul

4 Falkenrath Aristocrat

4 Geralf's Messenger

4 Gravecrawler

2 Highborn Ghoul

4 Phantasmal Image

3 Dismember

2 Bone Splinters

3 Killing Wave

9 Swamp

4 Blackcleave Cliffs

4 Cavern of Souls

4 Darkslick Shores

1 Dragonskull Summit

1 Drowned Catacomb

Sideboard:

3 Ratchet Bomb

4 Crypt Creeper

3 Act of Aggression

4 Despise

1 Memoricide

Tylko kurczę, czemu trzy kolory? To musi być cholernie niestabilne. I było. Albo nie mogłem zagrać Arystokratki, albo Kapitana/Image. Jesse musiał być tego samego zdania, bo już kilka dni później wyciął całkowicie niebieski i został przy RB. Po kilku ewolucjach jego lista przedstawiała się tak:

Maindeck:

3 Phyrexian Metamorph

4 Porcelain Legionnaire

4 Blood Artist

4 Diregraf Ghoul

4 Falkenrath Aristocrat

4 Geralf's Messenger

4 Gravecrawler

2 Soulcage Fiend

29 creatures

3 Dismember

1 Doom Blade

1 Go for the Throat

3 Killing Wave

11 Swamp

4 Blackcleave Cliffs

4 Cavern of Souls

4 Dragonskull Summit

Sideboard:

2 Ratchet Bomb

2 Crypt Creeper

2 Manic Vandal

3 Act of Aggression

2 Despise

4 Whipflare

Deck działał o niebo lepiej niż wersja UBR i to właśnie to postanowiłem przyjąć jako wyjściową talię do budowania potęgi zombiaków, która już niedługo miała mi wygrać bilet do Stanów! Próbowałem przeróżnych kart i rozwiązań: Liliany, Obliteratory, Bonfire of the Damned (swoją drogą karta jest chora, dobrze, że aż tak mnie nie karci jak RG/Delvera). Nie miałem tego za bardzo gdzie testować poza FNMami i Cockatrice (MTGO olałem, klikanie triggerów, przepuszczanie tur przez ukochane F6 i ogólna upierdliwość tego programu zniechęciły mnie do grania, do tego trzeba było kupować wszystkie karty, nawet te, które okazały się niepotrzebne, co generowało niepotrzebne koszty). Z tego miejsca chciałbym pozdrowić Michaljar oraz Sanuzoku, z którymi testuję najwięcej. Bardzo fajne, ogarnięte młode chłopaki, którzy w przyszłości staną się jednymi z lepszych graczy w kraju (!). Muszą tylko zacząć jeździć na większe eventy i zbierać doświadczenie.

W każdym razie RB Kamikadze grało mi się bardzo fajnie. Deck nie był oczywiście tak mocnyjak Delver (który dzięki Restoration Angel z decka megamocnego stał się sick), ale był o niebo lepszy w prowadzeniu i generował większą ilość funu z gry niż UW. W końcu granie zombiakami i wampirami jest fajniejsze niż zboczeniec z mieczem. WCMQ Łódź zbliżała się wielkimi krokami. Tydzień jednak przed WMCQ miał odbyć się GP w Minneapolis i z niecierpliwością czekałem na decklisty. Nie spodziewałem się cudów, ale może jakiś fan truposzy się trafi gdzieś wysoko? Trafił się niepokonany w pierwszym dniu Chris Schafer grający zombiakami z Birthing Podem!

Maindeck:

4 Blood Artist

4 Diregraf Ghoul

1 Falkenrath Aristocrat

2 Fume Spitter

4 Geralf's Messenger

4 Gloom Surgeon

4 Gravecrawler

1 Perilous Myr

3 Phyrexian Metamorph

1 Zealous Conscripts

4 Birthing Pod

2 Go for the Throat

3 Tragic Slip

4  Blackcleave Cliffs

3 Cavern of Souls

3 Dragonskull Summit

10 Swamp

3 Woodland Cemetery

Sideboard

4 Crypt Creeper

2 Liliana of the Veil

2 Manic Vandal

3 Phyrexian Obliterator

1 Ratchet Bomb

2 Sorin's Thirst

1 Zealous Conscripts

No to było coś nowego, co koniecznie musiałem sprawdzić! Deck faktycznie okazał się bardzo dobry, a co ważniejsze, jeszcze fajniejszy w graniu niż RB Kamikadze. Testowałem przez cały tydzień poprzedzający WMCQ, ale jednak nie zdecydowałem się nim grać na tym evencie. Dlaczego? No nie wiem, jakoś myślałem, że pojadę z deckiem, którym grałem więcej.

Wyprawa nie okazała się szczęśliwa dla mnie. Już w pierwszej rundzie trafiłem na mirror (okazało się potem, że tylko ja i mój przeciwnik graliśmy RB zombie… bywa). Przeciwnik zagrał bardzo dobrze, dobrał lepiej i wygrał. W pełni zasłużenie. Druga runda to RG rampa i przeciwnik, który nie miał pojęcia jak ze mną grać, więc nie było większych problemów ze zwycięstwem. Trzecia to Solar Flare kierowana przez mojego kolegę z Flamberga Marcina Janiaka. Skończyło się remisem z braku czasu. Czwarta, i jak się okazało, ostatnia dla mnie runda, to Naya Pod. Walka skończyła się kompletną demolką mojego decka, ani przez moment nie miałem nic do powiedzenia i słuszna porażka. Postanowiliśmy razem z resztą obsysaczy opuścić gościnne progi łódzkiego turnieju i z podkulonymi ogonami wróciliśmy do Katowic. A ja do testów. Decklisty nie wklejam, bo po co komu obsysająca decklista. Ach, gratuluję zwycięzcy! Grał Zombie Podem. To taka mała dygresyjka. :) Po przyjeździe czekał mnie ciężki orzech do zgryzienia. Po przemyśleniu sprawy i konsultacjach z różnymi osobami, które ze mną testowały, postanowiłem ogrywać Zombie Poda. Do PTQ zostały 2 tygodnie, więc nawet sporo czasu.

Setki gier, rozmów z ludźmi i kilku artykułach później nadszedł dzień mojej chwały i sławy! No cóż, taki był w każdym razie plan! Runda pierwsza i Stiepan. No, zaczęło się spoko, nie ma jak ograć sobie leszczyka w pierwszej rundzie :p Stiepan mocno mnie zszokował zagrywając zielonego Geista w t2. Powinien grać rampą!!! Ja rękę na rampę kipnąłem, a nie na jakieś RG!!! Nic to, zabiłem mu kilka Llanowarów, coś tam wystawiłem i Stiepan szybko się zwinął. Druga gra dla Stiepana, jakoś to szybko się odbyło, nawet nie pamiętam czym konkretnym mnie zabił. Za to trzecia gra była epic. Zatrzymałem rękę Messenger/Gravecrawler/Blood Artist/2 landy RB/swamp/land BG. I przez kolejne 6 tur dobrałem kolejne 6 landów. I tak spoko, że aż przez te 8 tur w sumie się utrzymałem. Stiepan jest świetnym graczem, świetnym człowiekiem, więc przegrana z nim jest lepsza niż wygrana z kimś kogo nie znam :) Porażka na początek nie przekreśla jednak szans na chwałę i sławę! Losowanie kolejnej rundy już przekreśliło, gdyż trafiłem na moje arcynemesis, czyli Michała „byłem w seminarium i jestem Fellordem” Durzyńskiego. Grał oczywiście swoim  autorskim 4C Pod. Michał jest jednym z najlepszych i najbardziej leniwych graczy jakich kiedykolwiek poznałem. Mógły być wyśmienity, ale mu się nie chce. Woli leszczyć dzieciaki z kart i wysiadywać jajko razem z Sianem na dużych eventach. Gra z nim zawsze jest fajna i bardzo ciężka. Pierwsza gra to walka Birthing Podami, z której wyszedł zwycięsko. W drugiej grze kipnąłem rękę z dwoma landami i nie zobaczyłem trzeciego do końca gry. Pisałem już, że nie lubię grać z Michałem na turniejach? Czyli zamiast sławy i chwały – obsys. Ale powiem szczerze, że jakoś nie płaczę strasznie jak po WMCQ Warszawa. Różnic jest kilka. Najważniejsza jest jednak ta, że teraz grałem deckiem, który mi się naprawdę podoba. A nie zorientowaną na wynik bezwzględną i nudną maszyną.

W przyszłym tygodniu PTQ Seattle w Brnie. Mam zamiar pojechać, mam zamiar zagrać zombie-podem i mam zamiar dobrze się bawić. I oczywiście wygrać. Bo albo jesteś 1 albo jesteś 0 na takim turnieju. Po PTQ w Katowicach (plus trochę testów już po turnieju) moja decklista wyjściowa na Brno będzie wyglądała tak:

4 Blood Artist

4 Diregraf Ghoul

1 Falkenrath Aristocrat

4 Geralf's Messenger

4 Gravecrawler

3 Phyrexian Metamorph

1 Zealous Conscripts

1 Manic Vandal

1 Butcher Ghoul

3 Gloom Surgeon

4 Birthing Pod

2 Go for the Throat

4 Tragic Slip

4 Blackcleave Cliffs

2 Cavern of Souls

4 Dragonskull Summit

11 Swamp

3 Woodland Cemetery

Sideboard

1 Zealous Conscripts

2 Liliana of the Veil

2 Nihil Spellbomb

3 Phyrexian Obliterator

2 Dismember

1 Crypt Creeper

2 Killing Wave

1 Manic Vandal

1 Ratchet Bomb

Kilka słów o działaniu talii

Trzon decku stanowią Birthing Pody, Geralf’s Messenger oraz Phyrexian Metamorph. Wystawiamy Poda, poświęcamy Geralfa bijąc przeciwnika za 2 (undying), wyszukujemy Metamorpha, kopiujemy Geralfa i bijemy za kolejne 2. Powtórzyć w kolejnej turze. Ewentualnie poświęcamy Geralfa z counterkiem, szukamy Arystokratki, poświęcamy Metamorpha dla jej umiejętności, Metamorph wchodzi z counterkiem jako kopia Arystokratki bijąc za 9 z powietrza. Są to piekielne mocne zagrania dewastujące większość decków. Bardzo fajnym wzmocnieniem takiej zabawy jest Blood Artist, który odnawia nam bezcenne zasoby życia jednocześnie wysysając je z przeciwnika. Oprócz tego w decku mamy 8 agresywnych stworów za 1 manę, sporo removalu, w tym komplet Tragic Slipów, które w tym decku praktycznie zawsze dają -13/-13. Jeden Zealous Conscripts do wyszukania z Poda to kolejne mocne zagranie kończące większość gier. Bardzo fajnym dodatkiem jest jedna sztuka Butcher Ghoula. Nie jest tak naporowy (ani defensywny) jak Gloom Surgeon, ale pozwala wyszukać Geralf’s Messengera i nie spada przy tej akcji, a wręcz rośnie. Do tego jest zombiakiem, co ma niebagatelne znaczenie z Crawlerami. Mainowy Manic Vandal przydaje się na wszechobecne Miecze. Do tego jest stworem za 3, więc gdyby Messenger dostał przypadkiem z Surgical Extraction to podowy chain nie zostaje przerwany. Dodatkowo jest Fume Spitter, który nie tylko karci manodajki oraz nieflipnięte Delvery, ale także potrafi zdjąć counterek z Geralf’s Messengera i dać mu trzecie życie. No i warto wspomnieć o synergii Poda z Crawlerem – idziemy po Artystów albo Ghoula Rzeźnika i wracamy Crawlera z grobu, a także o świetnym działaniu Artystów z Arystokratami i Crawlerami – za każdą 1 manę jest 1 dmg w przeciwnika i 1 życie dla nas – masakra.

Jeżeli chodzi o landy zaś – większość graczy gra na 23 landy. Conley Woods testował ten deck ostatnio i stwierdził, że to za mało. Zgadzam się z nim. W tym decku 4 landy są bardzo potrzebne do normalnego działania, 5 do swobodnego. Caverny tylko 2 ze względu na Obliteratory. Nie chcę wybierać pomiędzy Obliteratorem, a Messengerem przy zagrywaniu Caverna. Do tego Mana Leak w Messengera nie jest aż takie bolesne jak Mana Leak w Poda. A Poda Cavernem nie obronimy obv.

Sideboard jest dosyć prosty, w zasadzie jedyne co wymaga lekkich wyjaśnień to Killing Wave oraz Dismember. Killing Wave pozwala nam zmienić deck w Kamikadze w g2, co może być dobre w konfrontacji z taliami, które mają nadmiar nienawiści na artefakty. Mówię tu, przede wszystkim, o RG Aggro, czy BW Tokenach. Na nie Killing Wave nie tylko działa jako wincon, ale także jako bardzo skuteczny mass removal. Dismembery wrzuciłem z myślą o moich „ukochanych” Restoration Angel. Karta karci mnie straszliwie, a Dismember jest na nią lepszym removalem niż Doom Blade, czy edykt (który działa słabiej).

Do Brna został tydzień. Między czasie będzie SCG Open, będą jakieś artykuły. Może moi partnerzy testowi coś ciekawego wymyślą i podpowiedzą. Może coś fajnego wyjdzie w testach. Przy bardzo dobrym graniu i odrobinie pomocy ze strony decka wyrwę bilet Czechom i pojadę do tego Seattle. Deck jest mocny, więc szansa jest spora!

 


PS. Dlaczego Martwe Żyrafy? Niech wytłumaczy Jeremy Neeman „I like to call this deck Dead Giraffes, because if you say „Geralf’s” in an Australian accent, it sounds a bit like „giraffes.” Jir-AHFS. And they’re Zombies, so they’re dead. Fun fact, did you know giraffes have the highest blood pressure of any animal? It’s because their heart has to work so hard to pump blood all the way up their neck to their brain. Giraffes drop dead of heart attacks all the time. True story”.

Fajnie, nie? :)

 

Komentarze

Psychatog.pl

nie kopiuj : (