Tańczący na kurhanach wrogów – PTQ Theros

Wizardzi tej jesieni nie musieli wydać fabuły do dodatku, wystarczył reprint zbioru Parandowskiego. Sam klimat mitologii greckiej kiedyś mnie zainteresował na poziomie ogólnym. Przyznam, że kilka mitów już znalazło swoje odzwierciedlenie w kartach: Orfeusz i Eurydyka – tyle, że z happy endem na Rescue from the Underworld, czy Prometeusz przykuty do skały w Chained to the Rocks, jest Odyseja z Koniem Trojańskim, są atrybuty bohaterów jak buty Hermesa itd. Na kilka mitów dalej czekam – w tym stajnię Augiasza z prac Heraklesa, mit o Narcyzie, mit o Pigmalionie i Galatei oraz kilka innych. Choć flavor nie ma specjalnego wpływu na grę, to jednak urozmaica nieco rozgrywkę, a ponieważ temat jest bardzo głęboki do eksploracji, sam nieco bałem się tego, czy kolejny top-down design nie zepsuje zbyt wiele. Nie zepsuł nic. Dodatek jest mocno grywalny i bardzo głęboki w limited. Tyle ze wstępu. Zapraszam na relację z przygotowań i samego PTQ Theros.


Kręta ścieżka gry

Końcem września odłożyłem talię ze starego standardu, schowałem Snapcastery do klasera i stwierdziłem, że najlepiej grać limited wdo czasu, gdy meta się ustabilizuje i znajdę coś dla siebie w już istniejącym formacie. Nie jestem deckbuilderem w constructed. Raczej zawsze pracowałem nad składem jakiegoś ustalonego archetypu, często głęboko go zmieniając. Tym razem zaś sezon w PTQ Theros w limited mocniej wpływał na moją niechęć do angażu w innych formatach. Samo Pre dało pierwsze poczucie formatu. Po wyjściu Therosa na MTGO kupiłem też trochę tixów i przesiedziałem trochę, powoli zapoznając się z dodatkiem. Na Pre poznałem siłę kilku mechanik, które zostały zastosowane przeze mnie, bądź przeciw mnie, z bardzo dobrym skutkiem. Co więcej, uznałem, że drugoturowy Ordeal jest bardzo często końcem gry; że Sedge Scorpion i Baleful Eidolon to chodzące removale; że znakomity jest Time to Feed. Poczułem również, że bounce w tym dodatku jest bardzo mocny. Zrobiłem wynik 5-2, co nie wywindowało mnie do topa, ale przynajmniej nie okryło hańbą.

5-2 debiecDo pierwszego PTQ we Wrocławiu podszedłem już bardziej zmobilizowany – ta mobilizacja zawsze zależy od siły zestawu. Znowu dostałem zestaw, który oceniłem na 5-2. Grałem BUg, z czego zielony był dla dwóch Time to Feed (miałem dwa Eidolony) i chyba jakiejś sztuczki. Zestaw cierpiał na brak stworów i nie widziałem możliwości, aby z niego więcej wykrzesać. Pewnie dzisiaj inaczej bym do tego podszedł. Ostatecznie zrobiłem nim 4-3 i byłem mocno niepocieszony ze swoich poczynań. Kupiłem tixy po powrocie do domu i zacząłem draftować na modo, żeby się bardziej ograć i coś przynajmniej powygrywać, a przy okazji pouczyć się limited. W pierwszych draftach poszło słabo. Następne już spokojnie wyciskałem na tyle, że przefloatowałem moje 30 tixów na ponad dwa tygodnie grania. Do teraz pamiętam, jak przegrałem z pierwszoturowym Favored Hoplite, który od drugiej tury wiózł się dopałkami i skończył grę w 4 turze. To była dość szybka lekcja. Pierwszym wygranym draftem na MTGO był WR heroic aggro z dwoma Coordinated Assault – MVP tej talii. W tym formacie to jest nierzadko podwójny Terror za pół ceny. Combat tricki w formacie także silnie wypaczają atakowanie i blokowanie. Gra się głównie wedle reguły, jeśli myślisz, że to mają to znaczy, że to mają na 95%.

W tym czasie zdarzyło mi się również zagrać kilka draftów live. Jeden szczególnie zapamiętam, w którym otworzyłem smoka i dwa razy czerwonego boga, po czym skończyłem 2-2. Reszta decku nie przyszła ani z lewej, a tym bardziej z prawej. Picki nie szły, bo kolory były silnie draftowane przez sąsiadów. Same bomby nie wystarczą, trzeba mieć dodatkowo pomysł, jak ten deck złożyć i na czym ma być oparty.

W końcu przed wyjazdem na PTQ Theros w Wiedniu złożyłem RG rampę w drafcie. Deck o wysokiej synergii i praktycznie braku bomb (chociaż każdy Nessian Asp jest bombą). Poszedłem 3-0 i czułem się jako tako dość dobrze w limited. Miałem już swoje gry w dużej mierze pomyślane. Moim celem właściwie było tylko trzymanie kciuków za dobry zestaw nad Dunajem.

 

Obsys wiedeński

Dostałem zestaw marzenie – z zielonym łukiem, zielonym bogiem, Sea God’s Revenge, Centaur Battlemasterem, Nemesis of Mortals, scorpionem, Time to Feed, Voyage’s Endem, Griptide, Nessian Aspem, Triton Tactics, Savage Surge i innymi kapitalnymi kartami. Zestaw był dość głęboki, zawierał odpowiedzi na wszystko. Będąc pewnym jego siły oraz mając poczucie niesamowitego szczęścia, postanowiłem zagrać. Poszedłem szybkie 2-0, po czym zatrzymał mnie Akroan Horse mimo lethala w każdej możliwej turze, a następnie zabił mnie Kraken. Odtąd było tylko gorzej i poczułem, że coś mocno zaniedbałem. UG, które ma mało lataczy/trample musi grać kartą, która mi gniła w side – Aqueous Form. Powinien też grać na czymś, co umożliwia tempo i wywieranie presji na przeciwniku. Ja niestety nie miałem Vaporkina, który w tym formacie jest bardzo silny, ale miałem buty Hermesa. Też w sajdzie. Ostatecznie popełniłem kilka kluczowych błędów i od momentu 2-2 przestało mi zależeć na grze (a szkoda, bo w Wiedniu nagrody są spłaszczone i top 32 zawsze coś może dostać). Skończyłem z wynikiem 3-4-1 przez ostatnie rundy śmiejąc się z tego, że można było, aż tak zepsuć to cudo. Cały występ potwierdził starą, dobrą tezę – nie sam zestaw wygrywa, tylko kierowca. Niestety kierowca najczęściej potrafi dwoma-trzema błędami kompletnie zepsuć sobie turniej.

Cały ten wyjazd był jednak bardzo ważny. To było moje drugie PTQ, w którym wynik był nawet gorszy od pierwszego, ale bardzo otworzył oczy na pewne synergie, które podglądnęło się tak u przeciwników, jak u siebie, w side. Format też był nieco mocniej ograny. Także i ekipa na Wiedeń spisała się na medal – Szymon, Grzesiek i Marcin. Rozmowy samochodowe, odwiedzenie czeskiego Maca dwa razy, a także rozkmina, co dalej robić w grze, która poniekąd dyktuje nam kalendarze. W czasie gdy chłopaki decydowali się na Wiedeń, ja uznałem, że skoro nie mam formatu ogranego, to pojadę do Warszawy. Decyzję podjąłem w złości na siebie za tak marny występ. Jednocześnie uznałem, że GP w Wiedniu to byłoby typowe dorzucanie do puli. Wszystko fajnie – #wyjazd #zagranico #fejmsiezgadza, ale przecież bez sensu jest przegrywać na własne życzenie. Pograłem nieco limited na MTGO, zacząłem naprawdę ogarniać format, zrobiłem kilka finałów z rzędu i poczułem, że teraz środowisko Theros mam już w pełni opanowane.

 

Nim usiądę do stołu

ZordDo Warszawy przyjeżdżam jak do siebie. Spędziłem tam siedem lat życia, więc każdy karciany wyjazd traktuję też jako okazję do spotkań z ludźmi, których rzadko widuję. W większości te znajomości pozostały właśnie ze świata Magica, bo staż 15 lat obracania kartonów zawsze pozostawia ślad towarzyski. Od nocnych rozmów zwykle rozpoczyna się wyjazd, a że do Warszawy przybyłem już w środę, to i czasu było trochę na spotkania. Przy czym najintensywniejsza noc była z czwartku na piątek, kiedy jeszcze o 4:30 rano z Zordem postanowiliśmy odpalić drafta. Złożyłem WG maszynę „easy 3-0” i zrobiłem nią rzeczony wynik. Poszedłem spać przed 7. Kiedy wstałem, wciąż czując zmęczenie, powiedziałem, że następnej nocy nie mogę zarwać, bo trzeba lecieć do Walencji, a wygrana to tylko kwestia formalna. Kwestia nastawienia była dość prosta – idzie się grać na pewniaka, co więcej, pierwszy raz nie czytałem żadnej strategii, żadnych artykułów o kolejności picków. Nic. Pierwszy raz, podobnie jak 12 lat temu, kiedy namiętnie draftowałem blok Inwazji, jedynymi źródłami informacji była moja głowa i moje wyniki w pomniejszych turniejach. Tylko że wtedy mało kto pisał o strategiach draftowania. Mózg miałem raczej otwarty na dowolną konstrukcję. Znałem bardziej archetypy z gry niźli z artykułów.

Słabość do spotkań dała nieco się we znaki, bo wprawdzie piątkowy wieczór skończył się kulturalnie o godzinie drugiej w nocy, to jednak poranek mimo usilnych starań nie należał do najświeższych przeżyć. Za wcześnie ustawiony budzik niestety tylko dał mi wymówkę do odrobinki snu więcej, przez co później w pędzie wykonywałem poranne obowiązki i prawie się spóźniłem na miejsce turnieju (dojazd z Pragi Północ to koszmar). Szczególnie dziękuję Urlichowi, że zarejestrował mnie na słowo, bo jak się okazało byłem ostatnim graczem, który zapłacił za udział w tym PTQ (spóźniłem się ledwie 4 minuty). Byłem nieco zaskoczony, bo pierwszy raz od wielu lat przyjeżdżając na turniej wszystko zaczęło się i kończyło o ustalonej porze. Tutaj chcę pogratulować organizatorowi i sędziom, którzy odchodzą od „najlepszych praktyk” polskich kolei.

 

To uczucie, kiedy spisujesz zestaw… i wiesz, że podasz go dalej

Przy otwarciu zestawu miałem to samo poczucie jak w Wiedniu, oddawałem silny Ux zestaw, z krótkim niebieskim, ale z – Thassą, jej dwoma Emisariuszami, Voyage’s Endem, Griptidem, dwoma Sea God’s Revenge. Dalej było trudniej, bo widziałem tylko opcje na dodatkowy splash. Dostając swój zestaw zobaczyłem, że kolumna z zielonymi kartami była silnie poznaczona. Niebieskich kart też nie było mało. Zobaczyłem siłę zielonego i wiedziałem, że jest to zestaw na zrobienie topa. Dodatkowo cztery grywalne eRki w kolorach. Pozostało nic nie zepsuć. W zestawie miałem 22 grywalne stwory w kolorach, części szybko się pozbyłem ze względu na słabą grywalność przy niewielkiej liczbie sztuczek (Trytony). Grzebałem się strasznie wybierając kombinację stworów i wykorzystałem w pełni ten czas. Wzięcie słuchawek okazało się zbawienne – nikt mi nie przeszkadzał. Ostatecznie z posiadanej puli poskładałem taki oto deck:

Poza talią zostały:

2 Wavecrash Triton, Prescient Chimera, Satyr Hedonist, Pheres-Band Centaurs, 2 Breaching Hippocamp, Omenspeaker, Staunch-Hearted Warrior.

Po czwartej rundzie czasem zamiast Warriors’ Lesson grałem drugim Omenspeakerem. W side był jeszcze Annul, Gainsay i Shredding Winds, gdyby zaistniała taka potrzeba. Mimo wszystko sama konstrukcja była dość stabilna i nie potrzebowała praktycznie zmian.

 

Grind!

 

Runda 1 vs. Michał Dąbrowski (UG)

Pierwsza runda, pierwsza gra, Michał stawia typa w drugiej, w trzeciej na nim ląduje Ordeal, ja bez odpowiedzi, próbowałem się nawet trochę pościągać, ale w kluczowym momencie Michał dobiera Horizon Chimera, co nie pozwala na dłuższy wyścig. Zapis mojego życia: 17-13-8-0.

Druga gra bardziej zapadła mi w pamięć. Obaj mull do 6 i zaczynam od Artisan of Forms i atak w 3 (19), Michał zagrał Agent of Horizons, dograłem Nylea’s Disciple (22), on atak(19) i typ, ja zagrywam Nimbus Naiad w Artisana zmieniając go w Agenta i atak (14), on swing back (do 12) oraz Nessian Asp, ja swing z nieblokowalnością, o której Michał zapomina (9). On Ordeal i atak do 6, brakuje mi szóstej many na Sea God’s Revenge, Michałowi zresztą też, ale dociągam Griptide, atak do 4 i Griptide, żeby mnie nie sięgnął.

Trzecia gra, on zaczyna, ja myślę długo nad mulliganem. Ostatecznie ręka ma potencjał, ale mało wczesnych zagrań. Zostawiam, bo dotąd Michał też nie naciskał Vaporkinami. Zaczyna się od tego, że Michał wykłada swoje istoty jako pierwszy – w czwartej turze wchodzi na 23 życia z Disciple’a, atakując mnie uprzednio Agentem. Ja wystawiam Karametra’s Acolyte w czwartej, jako moje pierwsze zagranie. Dostaję kolejny atak (z Ordealem) do 13. Odtapowuję się i zagrywam Nylea’s Disciple’a po swojej stronie i Reverent Huntera z many za devotion (mam 16). Michał odpowiada atakując do 11, po czym dokłada istotę. W mojej turze zagrywam Anthoussa, Setessan Hero, dobieram manę z Acolyte’a (6g) zagrywam Feral Invocation w Huntera i Time to Feed na Agenta i Huntera. Wchodzę na 14. Michał zostaje na 5 lądach, ma Griptide, który w tym momencie już go nie ratuje. Anthoussa z Hunterem kończą grę w dwie tury. Uff. Było blisko.

To była jedna z najbardziej bliskich gier, które rozegrałem. Akolita Kamasutry okazał się dobrym wyborem w tym wypadku, bo zrampił mi 9 mana w 2 tury. Gra była naprawdę dobra, a że czasem we Wrocławiu ze sobą gramy i rozmawiamy, to odbyła się w całkiem miłej atmosferze.

3 pkt 2-1 (2-1) 1-0-0

 

2 Runda vs. Michał Karłowicz (RB)

Rescue-from-the-UnderworldPierwsza gra: nie dostaję trzeciego land dropa, mimo bycia na draw. Przegrywam szybko i bez historii. Zabijają mnie pędzące minotaury, lifelinkowe harpie, a kiedy wydaje się, że jestem blisko stabilizacji, dostaję Merchantem.

Druga gra: przeciwnik nie dostaje trzeciego land dropa. Zapis jego życia 20-17-11-0. Tak, Theros każe za brak mulliganów.

Trzecia gra była bezwzględnie najciekawsza, bo była jedyną grą. Przeciwnik w w drugiej turze wystawia Baleful Eidolona i nim rozpoczyna swoje ataki. Potem dostawia powoli kolejne stwory, ja posiadam tylko Omenspeakera, potem Nessian Centaura. Rzucam Time to Feed w Harpię i Centaur ginie od jego removalu i właściwie gra ogranicza się do tego, że on mnie atakuje ciągle za 1, a ja czekam na pierwszego stwora, który mi pomoże ustabilizować sytuację. W końcu dochodzi Nimbus Naiad na Omenspeakera i rzucam Nyleę. Dobieram Scorpiona i trzymam go do bloku czegoś większego. Przeciwnik zagrywa w tym czasie Cerbera z double strike i Fanatic of Mogis (ten sprowadza mnie do 13). Trzymam fort, grając przy okazji dookoła Portent of Betrayal. Okazuje się, że go nie ma, więc od następnej tury atakuję do 12. Dostawiam kolejnego stwora, a przeciwnik powoli kąsa mnie Eidolonem. Minęły dwie tury zanim zaczęły dochodzić mi istoty, więc tylko przyjmuję ataki Eidolonem (przeciwnik nie ma sztuczki, ja na swing nie mogę sobie pozwolić). W końcu rzucam Aspa. On w kluczowej turze rzuca pod koła Fanatic of Mogis, dla mnie to mało zrozumiale, ale z końcem tury wysyła po niego cerbera, czyli Rescue from the Underworld i zostaję na 4 życia. On jest na 6, ja mam zielonego Boga. Przeciwnik dobiera kartę i mówi, że dociągnął, więc myślę sobie – Portent… A to Cavern Lampad i próba ataku. Tyle że stwory wróciły z grobu w tym samym upkeepie.

To była bodaj druga najdłuższa gra pod względem ilości tur, ale z satyfakcjonującym efektem.

6pkt. 2-1 (4-2) 2-0-0

 

3 Runda vs. Piotr Nowiński (UGw)

Przyznam, że niewiele pamiętam z tych gier. Pierwszą zagraliśmy uczciwie, w niej dość sprawnie zwyciężyłem, odpalając Nyleę z devotion. Pierwszy i jedyny raz na turnieju. W drugiej nie dostałem czwartej many w tempo na draw, zaczynając z trzema lądami. W trzeciej przeciwnik nie chwalił się lądami.

9 pkt. 2-1 (6-3) 3-0-0

 

4 Runda vs. Kamil Siwak (UGr)

Kamil usiadł naprzeciw, spojrzał kątem oka, że mój notatnik ma krótkie zapiski życia i po wygraniu rzutu kostką postanowił zagrać jako pierwszy, choć długo się nad tym zastanawiał.

W pierwszej grze zobaczyłem Nessian Coursera, na którego odpowiedziałem swoim Nessian Courserem, w następnej turze na moim pojawił się Ordeal i zapis życia Kamila kurczył się z każdą turą o kolejną liczbę naturalną większą od 4, a on kąsał mnie jedynie za 3. Po odpaleniu Ordeala właściwie był koniec gry.

Druga gra była równie jednostronna. Tym razem Agent i Nylea’s Disciple zaczęli sprawnie biegać, a reszta zagrań nastawiona była na utrzymanie tempa (Griptide, Artisan’s Sorrow, Sea God’s Revenge).

12 pkt. 2-0 (8-3) 4-0-0

 

Z całej wrocławskiej ekipy w tym momencie w turnieju był jeszcze Grzesiek Kowalski, cała reszta umoczyła. Mateusz Kopeć też umoczył, a mnie dość wydatnie zmagał głód i pragnienie, co trochę frustrowało, szczególnie że nikt nie wiedział, gdzie jest najbliższy sklep. 4-0 to dobry rekord. No nic, po rozmowie z chłopakami zacząłem sobie powtarzać, że ta runda teraz jest najważniejsza i nic poza tym meczem nie istnieje.

 

5 Runda vs. Zbigniew Wichłacz (WR), stolik nr 1

Będąc jakoś rok temu jeszcze TO w Rybniku, Zbyszek wydatnie mi pomógł organizować scenę, ogarnąć współpracę ze sklepem i dać sankcje na turnieje. To też dzięki jego pomocy dzisiaj jest już szansa organizować Game Daye, FNMy a i pewnie niedługo też GPT w tym mieście. W ciągu dwóch i pół roku od momentu zajęcia się organizacją scena rozrosła się do ok. 30-40 osób. Strona na fejsie ma ponad 70 osób i funkcjonuje sklep wyspecjalizowany w tego rodzaju produktach. Jednak gra jest grą i niesie ze sobą inny rodzaj emocji.

Zbigniew Tellur WichłaczPierwsza gra rozpoczęła się od wyścigu. Zbyszek wyłożył Arena Athlete, ja Omenspeakera. Dołożyłem na niego Ordeal i w prawo. Przeciwnik odpowiedział swoim atakiem i dograł Cyklopy. Ja w swojej zaatakowałem Omenspeakerem 3/5 do 15, dostawiłem Agenta. Zbyszek zaatakował mnie Cyklopami (do 15). Ja też przeszedłem do walki, lecz dostałem Ray of Dissolution w Ordeala i atak do 15. Zbyszek poprawia atak Cyklopami (do 12), wystawia kolejne, ja z końcem wyciągam Chimerę. W draw mam 13, atak Chimerą i Omenspeakerem z dołożoną Aqueous Form do 9. W następnej turze Chimera ginie, jego atak kończy się Griptidem w monstrum Cyklopa (schodzę na 8). W swojej atakuję Agentem do 6. On wystawia z powrotem cyklopy. Zagrywam Thassa’s Emissary na nieblokowalnego Omenspeakera i sprowadzam życie przeciwnika do 0.

Druga gra. Krótko mówiąc przeciwnik został z niemiłosiernym screw na trzech lądach. Ja zaś miałem równie ogromnego flooda. Po zagraniu Scorpiona, przeciwnik zagrał Cerbery (takie tam na deathtouch). Ja dołożyłem Reverent Huntera, przeciwnik oddał turę i zaczęło się beztroskie bieganie (17). U mnie niewiele widać, z czuba idą same lądy. Przeciwnik discarduje. Ja w prawo do 14, mam Griptide i Sorrow. Dochodzi drugi Cerber, przestaję więc atakować. Przeciwnik dogrywa Mantle i oboma w prawo, schodzę do 14, swing Scorpionem i Hunterem do 13. Przeciwnik znowu nie dobiera lądu. Ja dokładam ląd i atakuję na podwójny blok, po czym rzucam Griptide. Jeden pies ginie. Drugi wraca na czub. Ja znowu atakuję – do 10, przeciwnik dokłada białą nakładkę z cantripem, dalej siedząc na 3 lądach. Dogrywam Artisan’s Sorrow w nakładkę z końcem tury i scry. Zaczyna mi dochodzić, atak do 7. Zbyszek dobiera lądy, ale jest za późno. Sea God’s Revenge kończy grę.

15 pkt. (10-3) 5-0-0

Teraz pozostaje już tylko jedna runda. Najważniejsza jest właśnie ta runda, żeby się nie męczyć, zabieram część wrocławskiej ekipy na świeże powietrze. W końcu koncentracja musi być tylko na tym meczu i to jest mecz o absolutnie wszystko. Nie ma co zakładać, że może wygram tę grę, a jak nie, to mam jeszcze następną. Nie można wyluzować.

 

6 Runda vs. Adam Makowski (UG)

Czwarty mirror, ale UG to jeden z mocniejszych archetypów w Sealed. Przegrywam rzut kością, ale ręka marzenie. Nastawiam się na wyścig. W drugiej ląduje po mojej stronie Omenspeaker, scry. U przeciwnika początek mniej agresywny, w trzeciej Ordeal i Forma i za 2. Założyłem, że oponent nie może mieć Voyage’s End, atak do 18, do 15, on generuje swoje stwory, najpierw bodaj Nessian Courser, potem Nessian Asp. W tym czasie spada do 11, ja dokładam Horizon Scholara, sam schodzę do 9 i rzucam Time to Feed w Staunch-Hearted Warriora. Wchodzę na 12, sprowadzając przeciwnika do 3 i wiem, ze kolejny atak przeżyję.

Druga gra. Tu znacznie więcej było akcji i wymian. Gra była nieco dłuższa, choć niewiele z niej pamiętam. Przeciwnik szybko sprowadził mnie do 9 życia, z których to właśnie musiałem się wygrzebywać najpierw Chimerą, potem Time to Feed. Jego monstra sprowadziły mnie do 5 życia. Zdecydował tutaj life gain. Mając grę dość mocno pod kontrolą, dostałem łącznie 6 punktów życia, co pozwoliło na wyścig. Jak się okazało, to było wystarczająco dużo.

18 pkt. (12-3) 6-0-0

 

7 Runda vs. Adam Sokołowski – ID

19 pkt. (12-3) 6-0-1

 

 

kerfur ekspres

8 Runda vs. Dominik Konieczny – ID

20 pkt. (12-3) 6-0-2

 

Zasadniczą część turnieju skończyłem na czwartym miejscu. Udało mi się w ostatniej rundzie znaleźć Carrefour Express, w którym nabyłem kabanosy (tłuszcz i białko), sok pomidorowy (potas), wodę mineralną oraz czekoladę (magnez). Chłopaki powoli się zebrali, sala opustoszała i została już tylko na placu boju ostatnia ósemka wraz z niewielką, wierną grupą kibiców. Po 8 godzinach mogłem spokojnie wreszcie się napić czegoś lepszego niż kawa za 16 zeta, z której nota bene i tak skorzystałem. Także Lunch po drugiej rundzie trzymał mnie na nogach (kolejny props dla organizatora).

 

Ten ostatni draft

Skoro się udało pewne rzeczy osiągnąć o 4:30 rano, to o godzinie 20 zachowam również taką sprawność umysłu. Usiadłem na ostatnim ósmym seacie, potasowałem paczki, żeby zawsze dodać nieco losowości i zacząłem draft.

1p1p – Prognostic Sphinx

1p2p – Nemesis of Mortals, nie było nic niebieskiego. Zniknęła eRka, został mega uncommon.

1p3p – Wavecrash Triton

I tak właśnie wepchnąłem się w UG, mimo że zielony nie był szczególnie pewny. Widząc drugi Coordinated Assault na 5-tym picku, wziąłem go. W późnych pickach szły białe syty. Zielony szybko wysychał. Czekałem aż to się odmieni w drugiej paczce. Tam natomiast było zaskoczenie. O ile pierwszy pick w postaci Ordeala był ok, to z prawej przyszedł Bident of Thassa. Potem przepuściłem dwóch Battlewise Hoplite’ów i zastanawiałem się czemu nie drafuję jako jedyny tutaj UW, tylko to UG. Ale to było trochę późno, przeliczyłem sobie ile mam niezłych zielonych kart i było żal zmieniać kolor, zwłaszcza że ten biały też wkrótce się skończył. Po przejrzeniu kart w drugim Boosterze, miałem już dwóch Omenspeakerów, dwóch Wavecrash Triton, ale brakowało mi kart do zabijania. Mogłem chyba już dociągnąć całą talię (miałem wzięte dwa Fate Foretold), ale nie było czystego poweru. Mimo wzięcia wysoko Griptide, udało mi się dostać zielonego Emisariusza, dwa Vaporkiny i Prophet of Kruphix na dość późnym picku. W dodatku w trzeciej paczce dostałem dwa Aqueous Form (11-sty i 14-sty pick), jedne z najlepszych techów do Trytonów. Przy składaniu okazało się, że deck nie wygląda źle, ale nie ma side’u za bardzo. Popełniłem też jeden błąd konstrukcyjny – dodałem do maina Satyr Pipera zamiast Pheres-Band Centaurs, które znacznie lepiej trzymają fort, kiedy Vaporkiny atakują.

Talię poskładałem, zobaczyłem tylko, że musi się zgadzać liczba tricków. Ponieważ nie miałem ani jednego Voyage’s Enda, ani Sea God’s Revenge’a i tylko jeden Griptide, stwierdziłem, że jedyną opcją na ratowanie tyłka jest Wavecrash Triton i to na nim oparłem swoją strategię utrzymania się przy życiu. Stąd karty typu Fate Foretold, aż dwie formy i Lost in a Labyrinth. Satyra usuwałem po każdej pierwszej grze.

 

Spis talii z Booster Drafta Top 8:

 

Ćwierćfinał vs. Konrad Wieczorek (RB)

Mecz był na streamie, więc tylko szybko opiszę kluczowe zagrania. W pierwszej grze zagrałem Omenspeakera, na niego Ordeala i formę. Dostałem raz od Minotaura, potem wstawiłem Sphinxa, ciągle atakując rosnącym Omenspeakerem. Obawiałem się Portent of Betrayal, szczególnie po wystawieniu Whip of Erebos, nie mogłem Sphinxem się ruszyć, świetnie blokował Merchanta, który w przypadku śmierci, sprowadziłby mnie na niebezpieczną ilość życia. Powoli zbudowałem przewagę, pozbyłem się bicza i poszło.

Druga gra była ciekawsza, bo jej początek należał do przeciwnika. Mimo że poatakowałem Vaporkinem przez moment, to sam w krótkim czasie zostałem sprowadzony na 9 życia. Sam atakowałem dość biednie, trzymając Trytona i kopiąc się nim po odpowiedzi. W końcu napór został zatrzymany przy pomocy Nemesis of Mortals. Na stole przeciwnik miał dwa stwory odtapowane, ja miałem Trytona z nieblokowalnościa i Nemesis of Mortals. Przed combatem dograłem ląd, licząc, że zrobię całkiem solidne 0 za 1 i mając Savage Surge’a wytapuję zagrożenie, a drugie w razie czego zabiję. Jednak przeciwnik nie zadeklarował stworów do obrony, co umożliwiło mi zrobienie z Nemesis monstrum.

2:0 (14-3) 7-0-2

 

Półfinał vs. Marcin Sadoś (BG)

Sados, mtgTo były najtrudniejsze gry w turnieju. Udało mi się wprawdzie wcześniej zeskautować tę talię, bo mój ćwierćfinał dość szybko się skończył. Marcin przeprowadzał jakieś gigantyczne ataki swoimi niekończącymi się hordami bestii. Widząc to trochę się przejąłem. Siadłem do gry, wiedziałem, że nie zaczynam (to w tym formacie jest akurat ważne) i w pierwszej grze otrzymałem rękę, nadającą się na agresywnego mulla. Nie zdecydowałem się na niego, ale Marcin miał dość mocne rozdanie – co turę drop wraz z Whip of Erebos i po pięciu minutach byliśmy w drugiej grze.

Ta była znacznie lepsza. Zacząłem od Omenspeakera, Vaporkina, Tritona i Bident of Thassa. W tym czasie Marcin postanowił się bronić, mnie doszedł dodatkowo Sphinx i odpalałem po 7-9 trigerów na turę. Mimo prób nawiązania walki, ilość kart, które dociągnąłem, przeważyła jasno szalę na moją korzyść. Stół Marcina był ciągle wytapowany dzięki Trytonowi. Scry odbywał się w nienormowanych ilościach, a Bident okazał się nienormalną bombą. Pierwszy raz poczułem, że poskładałem potwora.

Trzecia gra zaczeła się dość wolno, bo nie mieliśmy nic na stole do czwartej tury. Przeciwnik zaczął od Jednorożca ja od Trytona, tyle że w piątej wylądował mi Prognostic Sphinx, zaś Marcinowi Pheres-Band Centaury. Po dwóch atakach Sphinxem miałem już Bident of Thassa, paliwo na Trytona i mimo niskiej ilości życia czułem, że jestem bardzo blisko.  Przy stosunku życia ja 5, Marcin 8 w pełni ustabilizowałem jego pędzące hordy, zagrywając po dwa czary na Trytona, który skończył ze wszystkimi nakładkami w talii na sobie. Sam zaś wygenerowałem atak z pomocą Sphinxa i Nemesis of Mortals.

2:1 (16:4) 8-0-2

 

Finał vs. Michał Żywczyk (GW)

Pierwsza gra. Ponieważ też był stream z tej gry to tylko dopowiem. Gra była bardzo bliska przez moją ścieżkę gry – zamiast atakować Sphinxem i się ścigać, atakowałem samym Vaporkinem od drugiej tury, sprowadzając przeciwnika do 6 życia, jednak Michał wyszedł z mojego kolejnego ataku (tak to miałem policzone) za pomocą Nylea’s Disciple. Wszedł na 10, ja byłem już na 8 i każdy atak poważnie skracał moje szanse przeżycia. Gdybym zagrał na pałę, to bym pewnie wygrał – dostałbym kolejne Scry 3, które wyciągnęłoby tego Savage Surge’a szybciej. Ponieważ postanowiłem się bronić, to mimo braku sztuczek przeciwnika zostałem na 2 życia i potrzebowałem top-decku, który jednak doszedł (miałem dwa outy).

Druga gra była bez historii, Michał po mulliganie nie dostał trzeciego landa w tempo i nie owijajac w bawełnę oddał grę, choć trwała ona jeszcze kilka tur. U mnie rozdanie z Vaporkinem i Bidentem dało radę, bo Tryton po prostu wytapowywał, a Griptide totalnie zepsuł tempo. Gdy gra się skończyła mój telefon się zaczerwienił od SMS-ów i rozmów telefonicznych.

2:0 (18:4) 9-0-2

Odebrałem nagrodę, mam jeszcze tylko dokumenty do przesłania i można lecieć do Walencji. Sukcesu jeszcze nie oblałem, ale małe marzenie się spełniło.

 

Serdecznie chcę podziękować za ten turniej kilkunastu osobom:

– ekipie z Wiednia (Grzegorzowi, Szymonowi i Marcinowi), bo chłopaki zachęcili mnie do wyjazdu do Warszawy. Znieśli moje narzekania, ale też wprawili nieraz w dobry humor, wiem też, że mocno kibicowaliście. Za wszystko Wam dziękuje.

– ekipie z Wrocławia, która siedziała na miejscu i mnie dopingowała (Cypis, Urlich, Wieszak, Looz, Michał) – dzięki wielkie za to, Wieszak też ratował mi życie wodą na tej pustyni.

– ekipie rybnicko-raciborskiej – Siwemu, Złotemu, Maćkowi, Dariuszowi, Jariuszowi i wszystkim z naszej grupy na FB – bez Was bym sobie nie podraftował life.

– dla Pawła „Zorda” Wakuluka, za to, że przetrzymał mnie w swojej dziupli przez te kilka dni i nieraz przypomniał klasyka internetów – Piotra Blandforda.

– organizatorowi i sędziom – daliście radę, szczególnie z limitami czasowymi, jedzeniem na miejscu, szkoda tylko, że sala okazała się nieco za mała jak na ponad 170 ludzi (gracze plus sędziowie),

– i na końcu dla Obera za to, że prowadzi znakomity serwis magicowy i znajduje na to czas oraz chęci.

 


Tymoteusz „Kesil” Staniucha – WPN Tournament Organizer (Core), długoletni magicowiec turniejowy.

Ma 28 lat, gra w MtG od 1998 roku z przerwami. Był organizatorem w latach 1999-2002 i powrócił do tego od 2011 roku do dziś.

Uczestnik Mistrzostw Polski 2003 i ćwierćfinalista Mistrzostw Psychatoga 2013. Obecnie Doktorant Uniwersytetu Śląskiego.

 

 

 

 

Komentarze

Psychatog.pl

nie kopiuj : (