Ober returns to Japonica

Ober, Architect of toxicological data, powraca do miasta instytutów Tsukuba, aby dokończyć sprawy ze smokiem NIES-Mizzet. Labirynt, który eksploruje zawiera głównie nanocząstki, fosforany wapnia, pomiary mikroskopowe, lektury z biologii i inżynierii materiałowej oraz badania przeżyciowe komórek. W końcu jakoś musi awansować w swojej Akademii tolarianskiej!

Fajna sprawa, dużo magii, nawet dla mnie :D Oto przed państwem kolejny epizod z Planeswalking across Japan, tym razem z mojej drugiej, acz krótszej podróży. Może jak uda mi się zachować krótkie formy notek, to częściej je będę pisał ;p

Co prawda przyleciałem tu prawie miesiąc temu i za miesiąc z kawałkiem wracam na Porandarię, jednak z natłoku pracy i naukowych artykułów do przeczytania, nie miałem kiedy się zabrać za pisanie. Akurat wróciłem z wykańczającego mini turnieju w piłkę, gdzie grałem jakieś 5 godzin non stop i powinienem spać zamiast pisać. Taki ze mnie ostatnio magicowy Barton Fink. Mam przynajmniej nadzieję, że kiedyś stworzę arcydzieło!

Supplies, supplies!

Od samego początku Japonia mnie na nowo zaskakiwała. Tym razem nie zachowaniem ludzi czy miejscami, ale pogodą, jedzeniem i detergentem. Kiedy wysiadłem z samolotu było ponad 30o C, mega gorąco i wilgotno, jak w dżungli. Był to 11 października. Nawet miejscowi powiedzieli, że to trochę dziwna aura jak na tę porę roku. Przez tydzień się utrzymało, potem przyszedł tajfun. Jak dla mnie świetna sprawa – jeden dzień jest hardcorowy wicher i deszcz, ludzie nie idą do pracy, a następnego dnia jest zazwyczaj bezchmurne niebo. Jak dla miejscowych to chyba norma, jakoś bardzo się nie przejmowali, tak jak u nas czasem są powodzie albo większe burze. Jak dla Polaków – istna apokalipsa i koniec świata. No przynajmniej dla polskich mediów, bo jak czytałem nagłówek w onecie i innym tefałenie, że niszczycielski żywioł trawi Japonię, to pojawiło się jedynie uczucie politowania. Jakoś nie wspomnieli, że to był 26 taki Tajfun w roku i nie jest to nic nowego.

Kilka dni później mieliśmy info o dwóch kolejnych tajfunach, które może nawet się połączą i wyjdzie z tego czarna dziura albo coś w rodzaju dzielenia przez zero. Nic takiego się nie stało, trochę popadało na krawędziach wyspy, a potem poszło gdzieś na wschód w morze. Dzień wcześniej przed ich przybyciem mieliśmy niesamowitą pogodę. Padał mały deszcz, kropelki były zawieszone w powietrzu praktycznie, a jednocześnie wszystko parowało. Mieliśmy mgłę, deszcz i przebijające przez nie dość mocne słońce. Niesamowity widok. Teraz temperatura spadła już do normalnej, jesiennej, czyli 16-20 stopni w dzień, czasem z drobnym deszczem wieczorem. Mieliśmy też dwa spore trzęsienia ziemi, ale to nie do końca wpisuje się w „pogodę”. Jest to jednak dla Japończyków i dla polskich mediów taka sama atrakcja jak Tajfuny -> ciekawe/normalne/nieprzeciętnie groźne, radioaktywne i przywołujące Godzillę z głębin morza.

Jedzenie zaskoczyło mnie głównie tym, że ogarnąłem coraz więcej rodzajów sushi i takie jedno, co błędnie zamówiłem, z sałatką z jajka, okazało się super smacznym. Ponadto dowiedziałem się, że prostokątne, chrupkie cuda w zupie, to tak naprawdę smażone tofu. Jabłka są drogie i niesmaczne, nie polecam. Nie ma też moich ulubionych karmelków z solą, są jakieś podróby, przeleciałem przez trzy czy cztery różne cuksy o smaku tofi/karmelu, ale to nie były moje małe skarby. No trudno, pozostaje mi interneto do przeszukania. Jadłem też niezły ryż z grilowaną i przyprawioną wołowiną. Oishii desu!

No i ostatnia sprawa – w dobrej wierze kupiłem coś co miało być detergentem do prania i w ogóle cacy czyścić moje ubrania. Chlapnąłem, sypnąłem proszek, wyprałem i rozwiesiłem. Na kilku jasnych majtasach pojawiły się przebarwienia jak z koszulek hipisów. Na pewno w latach dziewięćdziesiątych zrobiłbym nimi furorę na dyskotece. Na tym etapie jeszcze nic nie podejrzewałem – hmm, myślę – może coś z ubrań puściło farbę? Potem jeszcze chciałem przemyć plamę od smaru na jeansach, chlapnąłem moim cudownym płynem, przeprałem w rękach i coś mi śmierdzi. Wącham dłonie – walą jak zasada sodowa, przy okazji czuję, że są śliskie – no w mordę, jak dobry ług. Spytałem obsługi naszego Ninomiya House, okazało się, że to nie detergent, tylko silny, żrący płyn do zabijania grzybów w pralce. Brawo Ober, chemia się na coś w życiu przydała.

Nawiązując do nagłówka – tu jest żarcik o Japończykach. Mnie bawi do łez, mój znajomy z Japonii po usłyszeniu tylko się skrzywił

 

Abrakadabra to czary i magia

Co do kart, to zagrałem rekreacyjnie kilka szybkich draftów na MTGO, jakieś 2-persony w standardzie, ale trochę zawalałem przez to noce. Za to w weekendy mogłem pograć trochę na żywo. Już na samym początku mojego pobytu, wybrałem się na mały, kilkuosobowy turniej w sklepie karcianym. Zabrałem ze sobą własną wersję BG midrange i poszedłem nim 3-0. Mimo, że turniej był darmowy, to dostałem za to 600 kredytów sklepowych = 600 jenów. Booster Therosa kosztuje tam 330 jenów, więc dopłaciłem 60 i wziąłem dwie paczki. W jednej z nich otworzyłem foilowego Thougtseize’a. No takie turnieje to rozumiem.

W kolejny weekend pojechałem na PTQ do Tokio. Ponieważ było to zaraz po Pro Tourze, więc każdy był podniecony i chciał zagrać. Tak bardzo, że limit jakichś 230 miejsc dawno się wyczerpał. Jednak z kolegą zdecydowaliśmy się zapisać, przyjechaliśmy godzinę przed rozpoczęciem zapisów i byliśmy pierwsi na liście rezerwowej. Mieliśmy szczęście się dostać, ale niestety w otwieraniu paczek farta nie było. Poza kartami do standardu, zestaw nie dał się łatwo złożyć i zdropowałem po wyniku 4-3. Miała być jeszcze jedna runda, ale zamiast tego pochodziliśmy chwilę po dzielnicy Akihabara, takim handlowym i rozrywkowym, gdzie jest nawet klika sklepów z Magiciem.

Jeszcze wczoraj zagrałem mały turniej, znowu w Tsuchiurze, znowu ten sklep z foilowym Thoughtseize i znowu poszedłem 3-0. Tym razem zagrałem Junkiem własnej produkcji, coś takiego:

Tak samo wziąłem dwa boostery i tym razem trafiłem Nykthos, Shrine to Nyx i zwykłego Thoughtseize. Fajnie jak na dwie paczki ;p Potem dokupiłem jeszcze 10 boosterów i zawartość tego wszystkiego możecie zobaczyć w galerii poniżej.

Znowu nawiązując do nagłówka – dopiero teraz zczaiłem, że polskie intro do Gumisiów stworzył Andrzej Zaucha, mistrz nad mistrze!

 

Oyasuminasai Ober-san!

Czyli japońskie dobranoc. Kończę pisać, u mnie jest właśnie po 1 w nocy, w Polsce dopiero długa przeskoczyła piątkę na tarczy. Teleexpress i takie tam. Co prawda mogę się wyspać, bo jutro mamy wolne, w kraju jest Święto Kultury! Ale od wtorku dalej siadam do kontynuowania badań, czytania publikacji naukowych i do pisania własnej – jest sporo roboty, a chcę ostatni miesiąc dobrze wykorzystać

Na zakończenie wkleję niusik z naszej fan strony na fejsie, bo nie każdy go pewnie używa:

„Testowałem trochę nowe gadżety na stronę i na razie dodałem tylko jedno cudo – w panelu po prawej stronie, na samym dole są cytaty magicowe. Lista nie jest długa, większość dałem z głowy, ale może Was rozbawią. Dajcie znać co o tym myślicie + może macie jakieś dodatkowe teksty do dodania? Chętnie coś dorzucę!”

A co do protektorów japońskich: „kupię pewnie więcej i część sprzedam – pokażę w warszawskiej Strefie, jak wrócę w grudniu, a jakieś pewnie dokupię na nagrody za konkurs Psychatoga albo dorzucę do nagród na Rocznego Megatoga”

No, to tyle z szybkiej notki :) Pozdrawiam,

– Ober


Inne części podróży po Japonii:

Ober at Tsuchiura, Arena Mtg ShopPlaneswalking across Japan. Part 1 – przybycie

Planeswalking across Japan. Part 2 – magical!

Planeswalking across Japan. Part 3 – casual

Planeswalking across Japan. Part 4 – dodatek: Korea

Planeswalking across Japan. Part 5 – Tokyo

Planeswalking across Japan. Part 6 – instrukcja jak używać Japonię

Planeswalking across Japan. Part 8 – odwyk vs GP Kioto

 

 

Komentarze

Psychatog.pl

nie kopiuj : (