Raport z podróży do Nyxu

Kolejne Pre za nami. Tak jak wspominałem w analizie zagrałem białym, a na turniej wybrałem się do Kielc, do tamtejszego Wargamera. Oczywiście, nie mogło się obyć bez „przygód” i pomijam tu akurat fakt, że jak zwykle jechałem niewyspany. Zresztą, pogoda nie zachęcała do spacerów, bo lało jak z cebra i jeszcze przed wyjazdem się zastanawiałem, czy mi się chce. Jednak się chciało, jednak zagrałem i się bardzo dobrze bawiłem, ale równie dobrze mogło się skończyć na pocałowaniu klamki.

Przed Wami mój turniejowy raport z pre, zapraszam!

Wyglądało to tak: dojeżdżam do tych Kielc, specjalnie godzinę wcześniej, aby się nie spóźnić, nie spieszyć i nie kluczyć – w Wargamerze byłem pierwszy raz (choć na Bodzentyńskiej to trudno się zgubić) – i podchodzę zgodnie z planem do bankomatu na Sienkiewce, by – podkreślam jeszcze raz – zgodnie z planem pobrać pieniądze. Tu plan się posypał (jak to zwykle z planami bywa), bo okazało się, że tej potrzebnej mi stówy na wpisowe wyciągnąć nie mogę. Kasa nie doszła na czas, nie zaksięgowało, nie wiem – to nieistotne. Potem była, więc wszystko ok, ale wtedy od ok było jednak daleko. I tak szedłem do kumpla jeszcze (dobra okazja by powiedzieć jeszcze raz: sorry za pobudkę), choć była to niezapowiedziana wizyta, więc cień nadziei miałem, że uda się awaryjnie pożyczyć tę stówę. Oczywiście kumpel akurat nie mógł pomóc, ale że się dawno nie widzielim to chociaż pogadaliśmy chwilę. Niby internety są i w ogóle, jednak dobrze się spotkać na żywo. Tak czy siak, w końcu ruszyłem do sklepu, mając nadzieję, że jakoś to będzie.

Nie pomyliłem się zresztą, jakoś to było. Trafiłem akurat na Łukasza, który miał sędziować. Chwilę pogadaliśmy, zaczęli się zbierać ludzie i przyszedł w końcu właściciel. Wyjaśniłem sytuację, ale wiadomo, dla niego byłem człowiekiem z ulicy, mimo to pozwolił mi grać, jeśli zostawię coś w zastaw. Zaproponowałem dowód – to było ok, ale uznałem, że jeszcze spróbuję się z jednym znajomym zgadać, a że było blisko od razu do niego ruszyłem. Sytuacja ta sama – fajnie się spotkać, ale akurat żeby pożyczyć pieniądze to nie bardzo. Gdybym zadzwonił wcześniej – to bez problemu. Sam jednak nie wiedziałem przecież, że będę miał problem. Tak czy siak, skorzystałem u niego z kompa, aby dać znać jeszcze jednemu znajomemu jaki mam problem. Z nim byłem już wcześniej umówiony na „po turnieju”, więc może chociaż on da radę i podreptałem do sklepu, bo zaraz się pre miało zacząć. Jak się okazało, kumpel dał radę, za co mu przy okazji jeszcze raz dziękuję.

Biorąc pod uwagę, że to nie pierwsza taka sytuacja, że na większy turniej jadę z problemami, to aż się boję GP Warszawa. Pewnie trzeba będzie przyjechać wcześniej. Wracając jednak do samego pre – osób zebrało się bodaj 18, swapa nie było, a w mojej paczce trafiło się coś takiego:

Zestaw

Białe (20)
Niebieskie (16)
Czarne (17)
Czerwone (15)
Zielone (10)
Multi (3)
Bezkolorowe (5)
Pobierz decklistę w formacie:MWSMTGOCockatrice

 

Deckbuilding

Pierwsze co otworzyłem to promkowy seeded booster, w którym trafił się Dictate of Heliod. W tym momencie w zasadzie już byłem pewien, że zagram białym. Dwie dobre eRki i fajne commony w zasadzie nie zostawiały mi innego wyboru, a kolejne paczki tylko to potwierdzały. Wątpliwości budził jeszcze tylko drugi kolor, ale to też dość szybko się wyklarowało.

Najszybciej odrzuciłem zielony. Jedyne co oferował to trochę akceleracji i fantastyczny fixing. Mam w poolu dwa Font of Fertility i po jednej karcie: Voyaging Satyr, Golden Hind, Nylea’s Presence, Astral Cornucopia, Unknown Shores i Mana Confluence. Przy siedmiu różnego rodzaju fixerach, a zarazem trzech kartach akcelerujących, pewnie mógłbym spokojnie grać cztero- lub pięciokolorowym deckiem. Jedna bomba zielona, jakiś Polukranos albo Hydra Broodmaster, nawet Chromanticore dla funu, i może bym to rozważał jako opcję, szczególnie gdyby zestaw obfitował w jakiś klasowy removal. Tak czy siak, zielonego na zielony nie było sensu patrzeć.

Jeśli chodzi o biały, to jak wspomniałem, szybko stało się jasne, że będzie to kolor główny. Wczesne, tanie dropy (Oreskos Swiftclaw, Stonewise Fortifier, Akroan Skyguard, Eagle of the Watch, Lagonna-Band Elder), dobre commony i uncommony (oprócz wcześniejszych także: Akroan Mastiff, Supply-Line Cranes, Ornitharch, Quarry Colossus [jako finisher-removal]), sztuczki (Battlewise Valor, Phalanx Formation), removal (Revoke Existence, Armament of Nyx), sideboard (Oppressive Rays, Nyx-Fleece Ram, Scholar of Athreos) i dwie bomby (Dawnbringer Charioteers, Dictate of Heliod) – czy to wymaga komentarza? Po prostu biały był musowy i jedyny problem to efektywność heroicznych stworów i brak bezwarunkowego removalu w stylu Divine Verdict czy Excoriate. Poza tym i tak jednak wypasiony i z ładnie układającą się krzywą. Trochę przyciężkawe 5 CMC i wyżej uznałem mimo wszystko za plus, ponieważ gramy sealeda, tempo wolniejsze niż na drafcie, a karty są solidne i mogą zrobić różnicę. W sealed w ogóle zresztą ponoć lepiej pójść bardziej w stronę siły decku i można rozciągnąć krzywą kosztów ze względu na wolniejsze gry.

Oczywiście, gdyby mi się trafiła agresywna kombinacja, to droższe karty by wyleciały. Sprawdziłem więc najpierw pozostałe kolory właśnie pod tym kątem, patrząc najpierw na czerwony. Teoretycznie agresji było tam sporo. Jest Firedrinker Satyr, 2 Sigiled Skink, Minotaur Skullcleaver, Spearpoint Oread, Pensive Minotaur i Flurry of Horns, no i Akroan Hoplite. Tanie dropy więc były, early game powinienem mieć naprawdę dobre. Są też jakieś sztuczki i aury do heroiców – Dragon Mantle, Rise to the Challenge – ale mało tego. Czerwonemu brakowało też jakiegoś naprawdę dobrego removalu – Starfall i Lightning Diadem to za mało. Kolor ten był więc w miarę w porządku, ale miał trochę wad. Sporo zależało od tego, z kim będę grał i na co przeciwnik mi pozwoli. Jeśli się zatnę – będzie problem, bo late aż tak dobry nie był, abym się czuł pewnie – i to tym bardziej, że gdzieś tam u góry ktoś się cieszył talią z dwoma Polukranosami. Borosy jednak takie są – nie przejmują się tym, co gra przeciwnik i prą do przodu, czasem wręcz w samobójczy sposób. Biało-czerwony wart był więc rozważenia. Co jednak z pozostałymi kolorami?

Kombinacja biało-czarna raczej nie należy do agresywnych (choć oczywiście i tu agresję można stworzyć!). Musiałbym się nastawiać raczej na late, licząc na dobry removal – w tym kolorze powinien być najlepszy, a na pewno najmniej warunkowy. Niestety, dobrych czarnych kart było tylko kilka, wśród nich zaś: Thoughtseize, Bloodcrazed Hoplite, Ordeal of Erebos, Feast of Dreams (jedyny solidny removal) oraz przyzwoite Pharika’s Chosen. Pozostałe karty to raczej zapychacze lub przeciętniaki. Czarny miał po prostu podobny problem co zielony – był krótki. Brakowało w nim naprawdę dobrej bomby, chociaż wydaje mi się, że karty miał jednak lepsze niż green.

Pozostawał więc jeszcze niebieski. Jest tu trochę kart po prostu słabych (Triton Shorethief, Thassa’s Rebuff) i przeciętnych lub sideboardowych (Kiora’s Dismissal, Font of Fortunes, Crackling Triton, Divination, Countermand, Interpret the Signs, Rise of Eagles, Benthic Giant). Są jednak naprawdę solidne opcje, które pasowałyby do białego koloru i tworzyły zarazem jeden z najlepszych archetypów w zasadzie we wszystkich formatach – UW lataki. W sumie w tych kolorach miałem dostęp do 10 kart z tego rodzaju ewazją plus artefaktyczny Gold-Forged Sentinel. Brzmi nieźle! Na dodatek pokrywa się to też ze strategią heroicową. Ile to tych grywalnych nakładek/sztuczek tu jest? Sześć tylko? No ale w czerwonym też wiele więcej nie mam. Tu zaś mam ewazję i elastyczność w grze zarówno w late jak i w early. Po prostu więcej dobrych drawów, głównie dzięki kreaturom z mechaniką Bestow. Cały czas w głowie siedziały mi też te dwa Polukranosy (ale mogłyby to być Nessian Aspy, Heroes’ Bane’y i inne duże klocki). I tak doszedłem do wniosku, że UW to najlepsze, co mogę wybrać ze swojego poola.

Inne kombinacje kolorów w zasadzie nie wchodziły w grę. Nie dostrzegłem (i nadal nie widzę) żadnej alternatywy dla :W::R: lub :U::W:. Finalnie złożyłem więc taki deck:

Jedyną poważniejszą konstrukcyjną zagwozdką był tu dla mnie wybór między Rise of Eagles a Gold-Forged Sentinel. Zastanawiałem się też, czy ze względu na koszta decku nie warto by zagrać Interpret the Signs, ale uznałem, że jeden dociąg w postaci Divination to wystarczająco dużo. Tańszy draw pozwalał mi rónież zachować bardziej ryzykowne ręce startowe. Dużo łatwiej zatrzymać rękę z dwoma landami i Divination niż bez. Stanęło na Sentinelu bo większe ciało, a 4/4 robi różnicę w tym formacie. Na dodatek jest to bezkolorowe, więc minimalnie łatwiej zagrać, a slot ten sam. Martwiło mnie też trochę 3 CMC, bo było tego dużo (wolałbym 10 dwójek a nie trójek), ale wszystkie całkiem dobre, do tego ze względu na bestow mające elastyczny koszt – machnąłem więc ręką. Okazało się, że tę jedną kartę powinienem był tu jednak uciąć. Trochę niepokojąca była też niska liczba odpalaczy heroików i removalu. Jak się okazało sześć kart jednak wystarczyło, choć moim zdaniem to jest mocno na granicy grywalności. Zaś co do removalu – cóż, jak nie ma, to nie ma. Cały zestaw i tak pod tym kątem był w zasadzie pusty. Musiałem sobie radzić bez niego. Żałowałem tylko trochę, że nie mam nic do kontroli tempa u przeciwnika. Żadnego Voyage’s End, Sudden Storm czy Griptide.

 

Gameplay i luźne przemyślenia

Tak szczerze mówiąc – minęło już sporo czasu (tydzień to wbrew pozorom dużo), a ja na dodatek byłem niewyspany, więc nie zapamiętałem wiele mimo robienia jakichś tam pseudonotatek. Dokładnie więc nie opiszę, jak wyglądały gry, ale co kojarzę to spiszę. Będzie jednak dosyć lakonicznie (mogę też mieć tylko nadzieję, że niczego nie pokręciłem – turniej trochę zlał mi się w jedno). W sumie zagraliśmy pięć rund i skończyliśmy koło 16. Licząc razem z obsuwą (jakieś 30, może 45 minut), turniej zajął nam więc coś koło pięciu i pół godziny.

Runda 1

doomwake giant raport z preMój przeciwnik (nie zapisałem sobie imienia) grał WB z białą promką. W pierwszej grze szybko zagrałem Oreskos Swiftclawa, a potem w miarę regularnie kolejne stwory przy (chyba) pewnej bierności po drugiej stronie stołu. Pamiętam, że za bardzo nie wiedziałem, co przeciwnik ma w decku i nie byłem zbyt pewny siebie. Pierwszą grę zakończyłem jednak zdecydowanie, zagrywając jako finishera Dictate of Heliod. Ta karta jest naprawdę mocna!

Druga gra była już na korzyść przeciwnika. Trwała przynajmniej 13 tur i początkowo (jeśli dobrze pamiętam) należała do mnie. Świadczyłby o tym zapis punktów życia, na którym oponent traci najpierw 2 PŻ, znowu 2 PŻ, potem cztery, trzy, wreszcie pięć i zostaje na czterech. Nagle jednak odbija w górę do 12, by całą grę po kilku turach zakończyć na 29. O ile kojarzę zagrał on najpierw Ghostblade Eidolona, na którego potem nałożył Observant Alseidę, a zaraz potem Hopeful Eidolona. Na takie połączenie miałem tylko jeden out w decku: Revoke Existence i po sideboardzie Kiora’s Dismissal (włożyłem zaraz po tej grze). Nie doszedł, nie dałem więc rady, ale nawet gdyby, to i tak zobaczyłem Doomwake Gianta i (chyba) wrażą, białą promkę.

W trzeciej grze… oj, żebym to ja pamiętał. Kojarzę, że był tu chyba motyw, iż miałem jakiegoś latającego stwora (najprawdopodobniej War-Wing Siren) z nałożonym Nyxborn Tritonem, który ginąłby w bloku od monstrualnych dla mnie w tamtej chwili Dawbringer Charioteers, gdybym niczego nie miał na ręku. Przeciwnik po wytapowaniu się zaryzykował i zaatakował, ale szczęśliwie od samego początku kisiłem Phalanx Formation i dzięki temu nie dość, że mogłem zniszczyć rydwan, to i mój stwór przeżywał (im dłużej o tym myślę, tym bardziej jestem pewien, że to była syrena). W tej grze mi również udało się zagrać rydwan, a gra była naprawdę długa, emocjonująca i zaciekła. Znowu trwała przynajmniej 12 tur, a kończyliśmy w terminacji. Na dodatek punkty życia przez większość czasu oscylowały pomiędzy 20 a 30 life pointami. Jak się potem okazało, miałem też trochę szczęścia – przeciwnik w decku miał bardziej agresywne opcje z Master of the Feast na czele, ale tę rundę wygrałem (chyba w piątej turze terminacji).

Runda 2

Tu prawie nic nie pamiętam, ale na pewno graliśmy do terminacji trzy gry, mój przeciwnik miał na imię Piotr, a grał UG. Tak mi się przynajmniej wydaje. W pierwszej grze wygrałem Dyktatem Helioda (po raz kolejny!) i latakami, mimo że po drugiej stronie zobaczyłem Eidolon of Blossoms, Heroes’ Bane, moja War-Wing Siren została zjedzona przez hydrę dzięki Time to Feed zanim miała okazję urosnąć, a do tego opp miał CA z Eidolona. Podejrzewam, że po prostu wygrałem na tempo. Druga gra była w moim wykonaniu dużo gorsza, ale też i przeciwnik miał fajne rozdanie z Ordealem niebieskim, Oakheart Dryadami i Bident of Thassa (oczywiście sajdowane Kiora’s Dismissal nie doszło na rękę). Trzecią grę również przegrałem, a spory w tym udział miał fakt, że nie doszedł land we właściwym kolorze (zabrakło chyba białego pod Dictate of Heliod lub Ornitharcha, ale nie jestem tego na 100% pewien).

Runda 3

Tym razem grałem z Rafałem, pilotującym Borosa. Nieco zniechęcony poprzednią rundą zatrzymałem ryzykowną rękę z jednym landem, mówiąc: „a najwyżej pierwsza będzie dla ciebie”. Nie dość, że mi w tej grze ziemie dochodziły jak trzeba, to jeszcze przeciwnikowi dochodziły same białe landy. Po jednostronnej grze zaczęliśmy kolejny pojedynek i tu już tak łatwo nie było, ale i tak udało mi się wygrać. Poza tym, że zobaczyłem Rouse the Mob w końcowych turach, kiedy atakowałem (co mnie ucieszyło, bo trample w jego ataku by mnie pokarał), to niewiele pamiętam. W tamtym momencie byłym już naprawdę mocno zmęczony.

Runda 4

I kolejna ciekawa gra (której nie pamiętam)! Jak w drugiej rundzie mój przeciwnik miał na imię Piotr, a grał chyba WG ze sporą ilością Reprisali i jednym Raised by Wolves. Tak na dobrą sprawę, to nie wiem kto wygrał pierwszą, a kto drugą grę. Pierwszą chyba jednak przeciwnik, zabijając mnie Vulpine Goliathem. W drugiej zaś doznał sporego flooda, przez co przegrał. Mogłoby być jednak na odwrót – w pierwszej wygrałem ja, a w drugiej mnie sfloodowało. Nie zaznaczyłem sobie niestety. Trzecia gra była jednak niezwykle wyrównana i zacięta, choć znowu nam obu nieco za dużo dochodziło landów. Wiem, że byłem na dobrej pozycji, dochodząc w dwóch atakach do 28 życia, potem tracąc rydwan z Reprisala. Liczbę punktów życia przeciwnika ściągnąłem do jednego punktu i zaczęła się stagnacja, również w powietrzu (Supply-Line Cranes to fajna kreatura, ale wrażego Supply-Line Cranesa nie zabije). Dobrą robotę robił mi tutaj Mastiff i kto wie jakby się to skończyło, gdyby nie terminacja. Skończyło się więc na remisie 1:1.

Tu warto dodać, że dwa krzesła dalej trwał zacięty bój między dwoma pilotami zielonych decków. Pojedynek musiał być prawdziwie epicki, bo po obu stronach zagnieździły się hydry Heroes’ Bane, z każdą turą rosnące coraz bardziej, osiągając absurdalne rozmiary („milion hapeków, nie liczę dalej”). Obaj gracze nie byli w stanie się przebić i zadać ten śmiertelny cios. Oni też doczekali terminacji i również skończyli remisem. Różnica? Było 0:0.

Runda 5

Jak się okazało opisywany pojedynek miał też i znaczenie dla mnie. W kolejnej rundzie miałem zagrać z jednym z dwóch graczy z tamtej hydrzej pary. Przeciwnik grał WGu, splashując niebieski po Kruphix, God of Horizons i Fleetfeather Cockatrice. Tu przebiegu gry też nie do końca pamiętam, ale bazyliszka na pewno usunął Quarry Colossus, dzięki czemu mogłem wygrać z powietrza. Drugą grę pomógł mi z kolei wygrać brak właściwych landów u przeciwnika (wsajdowałem Countermanda, bo opp miał trochę dużych stworów).

-x-

Koniec końców cały turniej zakończył się dla mnie na czwartym miejscu i wyniku 3-1-1. Grało mi się bardzo przyjemnie i myślę, że obecny blok w limited polubię jeszcze bardziej. Miło było też wpaść do Kielc na medżiki, choćby ze względu na atmosferę.

Wyjazd na turniej sprawił również, że zwróciłem uwagę na parę rzeczy, które mogą być dla mnie problemem w czasie warszawskiego Grand Prix. Po pierwsze – pilnować czasu! I chodzi tu tylko po części o spisywanie decku i składanie talii, które też mi się przeciągnęły. Przede wszystkim będę musiał jednak starać się ograniczyć wszelkie przeszkadzajki w rodzaju telefonów i tym podobnych. Nie wiem czy to specyfika formatu, że gry są długie, bo wtedy tym bardziej trzeba by zachować dyscyplinę czasową, ale przynajmniej trochę niektóre z nich mógłbym skrócić, gdybym nie gadał przez telefon, gdybym się nie rozglądał, gdybym się nie zagadywał…

Z tym wiąże się też druga rzecz – większa koncentracja na grze i na tym, co dzieje się na battlefieldzie. W pewnym momencie rozważałem zagranie stwora jako bestow na lataka (więcej obrażeń, szybszy win) lub jako blokera i dogranie jeszcze jednej kreatury (asekuranckie, ostrożne granie, nic mi akurat wtedy nie groziło). Wybrałem drugą opcję, lecz po zagraniu karty i próbie wstawienia kolejnej przeciwnik powiedział „acha, nie możesz”. Popatrzyłem, no faktycznie, mogłem zagrać tylko jeden czar. Po drugiej stronie stołu bytował sobie Eidolon of Rhetoric. Fakt, że nowe karty, ale to tym bardziej powinienem był zwrócić na to uwagę.

Trzecia sprawa też jest powiązana z oboma wyżej. Przy pięciu rundach bardzo szybko zacząłem odczuwać zmęczenie i rozkojarzenie. Winić za to należy zaś fakt, że się nie wyspałem. Bardziej przeszkadzał mi więc hałas (na to też będę musiał zwrócić uwagę), trudniej mi było się skupić, a i odrobina adrenaliny przed turniejem zrobiła swoje. Po prostu przed Grand Prix będę musiał się wcześniej przygotować – i to zarówno jeśli chodzi o wyspanie się, jak i takie pierdółki jak już zakoszulkowane landy, sprawdzony długopis, etc.

Jeszcze na koniec parę uwag o konkretnych kartach, choć to tylko spostrzeżenia po pięciu grach:

Chariot of Victory – zawiódł mnie strasznie. Nie powiem, że to zła karta, ale za każdym razem, kiedy ją miałem, wolałem zagrać stwora i nie było okazji w pełni jej wykorzystać. Albo więc zalegała na ręce, bo miałem lepsze zagrania, albo nie miałem kiedy tego założyć. Właściwie tylko raz faktycznie się mi ta karta przydała, kiedy był lategame, jednak w moim decku miała naprawdę niewielki wpływ na pole bitwy. Grałem na 41 kartach, gdybym jeszcze raz składał deck, grałbym na 40 i to właśnie ta karta by się tam nie zmieściła.

Kiora’s Dismissal – pisałem wcześniej, że żałowałem, iż nie mam żadnej kontroli tempa. To nie do końca prawda. Była bowiem ta karta, wskakująca z sideboardu w zasadzie w co drugiej grze. Trochę bolał mnie koszt – mimo w miarę równej liczby landów miałem sytuację, że mogłem to zagrać maksymalnie za dwa Islandy, ale to incydentalna sprawa. Było naprawdę dużo celów pod to i myślę, że mogłem tę kartę jednak nawet maindeckować. Tak czy siak nie doceniłem jej. Nie wiem jak to będzie na draftach, ale w sealedzie jeśli ją zobaczę w poolu, to wcale się nie będę smucił.

Oppressive Rays – widziałem parę sytuacji, w których ta karta była na stole. Nie żeby jakoś dużo, ale… o ile nie mamy naprawdę szybkiego decku, to ta karta wydaje mi się bezużyteczna. Gry trwały długo, sporo stagnacji na stołach, a w late istnienie tej karty można w zasadzie zignorować. W sealedzie widziałbym ją chyba tylko i wyłącznie w sideboardzie. Ciekaw jestem, jak się będzie sprawdzać w draftach.

Dawnbringer Charioteers – prawdziwa bomba! Nie taka, że sama z miejsca wygrywa gry i nie ma na nią żadnych odpowiedzi, ale i tak, choć wiedziałem, że będzie dobra, karta ta i tak zaskoczyła mnie swoim power levelem. I nawet nie musi wcale jakoś szczególnie rosnąć.

Dictate of Heliod – już to pisałem. Kolejna bomba. Sprawdziła się tak, jak myślałem, że się będzie sprawdzać. Te dwie białe karty są naprawdę dobrym powodem, by na drafcie pchać się w biały, więc jeśli ktoś wam kiedyś powie, że biały jest overdrafted, to tu po części widać, dlaczego tak się może dziać (a first picków w białym jest naprawdę dużo).

Stonewise Fortifier – ta jego umiejętność jest droga, ale w late może być naprawdę irytująca dla przeciwnika. Będę tę kartę naprawdę wysoko cenił na drafcie. Podobnie zresztą Oreskos Swiftclawa. Oba to świetne białe dropy za dwa, a z dyktatem… no, statystyki 5/3 chyba mówią same za siebie. Szkoda tylko, że kotek spada od byle czego (Spark Jolt na przykład).

Crystalline Nautilus – z początku myślałem, że ta karta się nie sprawdzi. A jednak! Zagrana w tempo robi sporą presję, a wszystko przez statystki 4/4. Nawet jeśli przeciwnik skorzysta sobie ze sztuczki to super! Właśnie wymienił karta za kartę. Co jeśli skorzystał ze sztuczki ze Strive? Jeszcze lepiej! To oznacza, że np. stracił możliwość odpalenia heroika u siebie (gdy ma dwa na przykład) – oczywiście przy założeniu, że mowa o early, a my zagrywamy stwora za stworem. Dodatkowa opcja na zagrywanie ślimaka na stwory przeciwnika i zabijanie ich sztuczkami tylko na plus, chociaż ja nie miałem do tego okazji. Wydaje mi się zresztą, że lepiej traktować tego stwora jako wczesnego agresora niż bestowera-removal lub bestowera-dopak. Gorzej, jeśli przeciwnik ma coś w rodzaju Akroan Mastiff.

Supply-Line Cranes – faktycznie okazały się jednym z najsolidniejszych białych commonów. Trochę jednak mnie zawiodły, może dlatego, że latały również u przeciwników i nie mogłem się dzięki nim przebijać. 2 lub 3 powera to jednak mało, nawet w powietrzu, a nie zawsze jest czym go bestowować.

Armament of Nyx – wydaje się elastyczne i uniwersalne, ale się zawiodłem. Częściowo dlatego, że sam nie miałem za dużo kart, na które mogłem to zagrać (tylko dwie), a i u przeciwników było sporo enchantmentów i czasem zalegało na ręce jako pusta karta.

Eidolon of Blossoms – zagrałem przeciwko temu, zobaczyłem jak dobiera co najmniej dwie karty i przekonałem się, że Constellation to mechanika, która może być naprawdę grywalna. First pick (jeśli zobaczy się na drafcie) i first kill (jeśli zobaczy się u przeciwnika). Komu trafiły się dwie takie (a wiem, że się trafiły), ten miał naprawdę dużo szczęścia.

Oakheart Dryad – jeden z moich przeciwników miał dwie takie karty i deck wypełniony enchantmentami. Presja jaką te dwie driady robiły była naprawdę duża i nie mogłem w tej grze za wiele zrobić. Podobnie jak therosowa driada i ta jest więc bardzo silna.

W ogóle ciekawostka, na pre nikt nie grał niebieskim zestawem.

Acha, no i na koniec, zamykając juz raport: enchantowe tokeny Zombie (z BNG) i Snake’a (z JOU) są śliczne. No i w sumie to chyba wszystko i tak to moje pre wyglądało : )

Komentarze

Psychatog.pl

nie kopiuj : (