Relacja z RCQ Łódź (17.08.2025) – Dariusz „Pain” Mstowski

Po powrocie z Regional Championship Bolonia, tymczasowo przystopowałem z bardziej competitive graniem. Ot czasami trzeba złapać oddech i zająć się życiem. Aktualny sezon tym bardziej średnio mnie interesuje, gdyż formatem jest standard (nie jestem fanem). Na Łódzkie RCQ absolutnie nie planowałem jechać. Ostatecznie jednak się skusiłem. I tak miałem w planach wyrwać się na chwilę z rodzinnego miasta, a że pojawiła się opcja dojechania na miejsce w towarzystwie znajomej twarzy (dzięki Łysy za zgarnięcie mnie), uznałem, że czemu by nie poobracać trochę kartoników.

Szybki rzut oka na decki w formacie i… ‘’Słodka Sheoldred, jaki ten format jest nędzny’’. Wiedziałem, że nie chcę grać czymkolwiek z mety. Vivi, czy Dimir to nie moja bajka. UW kontrolka? Jak ją zawsze uwielbiam, wszędzie staram się kontrolnym buildem grać, tak standardowe ‘’uwu’’ kompletnie mi nie siedzi. Jakieś to toporne. Wybór padł więc na deczywo, którym coś tam śmigałem na Arenie, czy okazjonalnym fnm’ie – Jeskai Shiko. Dzięki szybkiej reakcji chłopaków ode mnie z teamu i znajomego, udało się pożyczyć kilka brakujących karteczek. Wieczór przed wyjazdem pyknąłem pare gierek z testing partnerem i już wiedziałem, że to będzie zabawny wyjazd. Ostateczną listę na jaką się zdecydowałem macie poniżej. Jeskai nie radzi sobie teraz najlepiej? Nie jest to najrozsądniejszy wybór? W planach był wyłącznie relaksik i czysty fun czerpany z gry. Dorzuciłem swojego dzikiego secret techa w postaci Stoic Sphinxa, żeby móc narzucać presję presję i kończyć gry w czasie. Deczek złożony, pudełko z tokenami przygotowane, można iść spać.

Talia na RCQ

Standardowo jak to przed poważnym graniem, z rana musiało wlecieć porządne śniadanie… A nie, parówki i kawałek bułki sprzed dwóch dni… To chociaż solidna kawa z ekspresu? Energetyk godnie ją zastąpił. ALE najważniejsze, czyli „umycie dupy”, zostało wykonane. Można więc było jechać. Droga do Łodzi minęła na szczęście bez większych przygód, dzięki czemu spokojnie mogłem doczytać co robią takie staple jaka cauldron, czy vivi. Po ledwo ponad godzinie byliśmy na miejscu. Łódzki GameLord… Piękne miejsce, czuć w nim pasję, nie zapomnę go nigdy. Wygodnie rozsiadłem się przy stole i zacząłem czekać na start eventu.

Faza swiss

R1 (2-0 vs Pixie)

Matchup dla mnie na duży plus. W formacie nie ma już Hopeless Nightmare (co uświadomiłem sobie dzień wcześniej), więc moja ręka była raczej bezpieczna. Ot, zabijałem chłopki, Seam Reapem zjadałem niebieskie talenty, żeby potem Stoic Sphinxem czy „combem” Helix, Shiko, Helix konczyć grę. W G2 chwilowy problem rozwiązałem sprytną sztuczką. Przeciwnik pełny stól, coś na ręce o czym wiedziałem. Ja trzymam land, Bezę oraz Day of Judgment. Celowo zagrałem Bezę i land (tylko DoJ na ręce został), żeby opp myślal że nie mam nic i się wysypał. To co, u niego wleciał ten nowy ludzik z Edgea, który za drugi spell robi typów albo dopala ekipę (Cosmogrand Zenith – dopisek red.) i jeszcze jakiś typ. Pułapka zadziałała. W mojej wcisk Bezą i DoJem wyczyściłem stół. Kolega grał już z topa, ja landem (Cori Mountain) dokopałem się do Stock Upa, a następnie Shiko, który zagrał Stock Upa i obrócił grę na moją stronę.

R2  (2-0 vs Temur Wydry Combo)

Jakieś śmieszne combo. G1 trochę bez historii, opp flood, ja spokojnie wyczekałem ze swoimi kluczowymi spellami i odpowiadałem w czas na wszystko, żeby potem zabić Stoic Sphinxem. G2 starałem się pomóc gościowi jak mogłem. Mull do 5 z mojej strony, sam na siebie sędziego zawołałem (nieumyślnie zagrałem No More Lies’a z czerwonej many). Ale co, koniec konców zrobiłem co miałem zrobić. Doj, Stock Up i grę konczyłem stoic sphinxem, któremu drogę do opponenta odblokowałem Tishaną zabierającą flyinga Marangowi. Na dobicie strzal w twarz z High Noona.

R3 (1-2 vs Izzet Vivi)

Obawiałem się tego matchupu. Każdy mnie straszył, a w rzeczywistości okazał się bardziej wyrównany. Fakt, wiwiwiwi do bana ale spokojnie mogłem walczyć. Ogólnie gry bez większej historii. Sporo trash talku z obu stron, ale sporo tez high level magica.

R4 (2-0 vs Azorius Control)

Matchup raczej miałem opanowany. Dużo go testowałem w Bolonii już po RC. G1 spokojna, z moją przewagą, blędem oppa, który go kosztował grę (zniszczył mi Restless Anchorage przed combatem [podpuściłem go], dzięki czemu miałem manę więcej i w combacie mogłem wybronić No More Lisem Tishanę). Później opp zaczął stabilizować grę. 3 tury wyglądały tak – on Tishana i Voice of Victory, ja topdeck DoJ, on 2x Overlord biały, ja topdeck DoJ, on Marang, ja… topdeck DoJ. To klasycznie zabiłem Sphinxem i Helix, Shiko, Helix. G2 już spokojniutki widząc, że mamy 13 minut do końca. Pokontrowałem kluczowe Star Chartsy, pozwoliłem na resolve Stock Upa (żeby się wytapował) i t4 zagrałem Overlorda, potem Sphinxa i spokojnie Helixowałem, żeby w parę minut wygrać.

R5 (ID dające top4)

Taktyczny remis.

Półfinał

R6 (2-1 vs Izzet Vivi)

Przeciwnik z trzeciej rundy zaczynał. G1 trwało dobre 40 minut. Mocne wymiany, serio ciężkie zagrania i decyzje, full skupienie i dosłownie szeptanie do siebie tylko (uwielbiam ten stan podczas gry). Ciężko, ale uczciwie wywalczone na moją korzyść. Mega spokojnie wyczekiwałem ostatnich momentów, żeby zacząć robić swoje.

G2 dość wyrównany początek, gdzie bardzo dużym blędem sprawiłem, że przeciwnik szybciutko mnie wykończył. Jaki bląd? Gość – jedna mana open, combat i chce z Profta nałożyć counterek na Tersę. W odpowiedzi strzeliłem Get Lostem w czerwoną panienkę, który dostał spell piercem. Powinienem był rzucić w te Terse Abrade i po tym ewentualnym piercie, w swojej get lostować wariatkę. A tak Tersa była już poza zasięgiem Abrade’a.

G3 to najbardziej nerwowa gra eventu i jedna z najcięższych gier w moim życiu. T2 przepchałem Odkurzacz w stół ale nadal musiałem walczyć z tempo chłopami. Tu również niesamowicie równe tury. A to ja zabijałem zagrożenie, a to on mi. Dużo ciekawych zagrań, jak u mnie Shiko we Flankera żeby zrobić exile grobu. Dużo dał mi land (Cori) i coś tam dziubając, kiedy Sokół (bo to z tym PRzeciwnikiem walczyłem o finał) już wygrzebał się z kłopotów, gotowy był konczyć mnie w next turze… dobrałem High Noona. I tak, gość – 2 wolnej i 2 karty na ręce. Ja trzymam Shiko, UR Verge’a i High Noona. Liczenie, rozkmina nad każdym możliwym zagraniem. Czy kopać się Corim po coś, czy puścić Shiko bez celu w grobie, czy sacnąć Odkurzacz i parę toksów zrobić, które mi z 4 karty dobiorą czy… pójść linią, że jak nie wpadnę na Annula/Negate’a to wygrywam od razu (był na 5HP). Dobra, mam 8 landów w stole, dziewiąty na ręce. Trudno, albo się uda albo wracam do Częstochowy (i tak byłem zadowolony z wyniku). Zagrywam Noona, opp… Spell Pierce, dopłacam. Sokół zadowolony, że nie mam many na odpalenie. Pytam czy Noon wszedł, wszedł. Dosłownie rzucam Vergem w stól i strzelam w twarz. Na sali reakcje jak przy kultowym „omg it’s Lightning Helix”. No i wchodzę w finał.

Finał

R7 (0-2 vs Izzet Vivi)

Grałem z Maciejem Olczakiem (mega miły chłop, trochę pogadaliśmy po tym jak w swissie id wzięliśmy). Kojarzyłem, że coś tam typ potrafi grać w te karty. Pierwsza gra mocno się broniłem, wyszedłem, nie będę silił się na skromność… po prostu skillem, z paru beznadziejnych sytuacji. Zaskoczyłem mainowym Split Upem i zacząlem przejmować grę. Na tyle było blisko, iż brakło mi 1 obrażenia, żeby to wygrać. Niestety Maciej w swojej turze odbudował praktycznie pusty stół i wjechał mi za grubo ponad lethal. Agatha/Viwi do bana xd

G2 niestety bez historii. Mull do 6, przez calą grę miałem tylko 3 landy (2x RW Surveil i Cori). Próbowałem się bronić, nawet dobranie jakiegokolwiek odtapowanego landu by mi raz wyciągało sytuację – DoJ na ręce – ale z czuba zobaczylem tylko… drugiego DoJa. Podałem rękę, życzyłem Maciejowi powodzonka w Turynie, zabrałem zabawki i wróciłem do Czewy.

Bardzo dobry wypad, wynik mocno powyżej oczekiwań. Prawie wpadł invite na RC, przy niemalżej zerowej znajomości formatu i grając własnym buildem decku, który obecnie mało co się pojawia. Cieszy mnie, że sporo osób przyznało. że żeby coś ugrać Jeskaiem to faktycznie trzeba jako tako ogarniać, pochwalili mnie za moje gry i ciekawą listę. Wirtualne przyrodzenie urosło. Polecam spontan wyjazdy bez przygotowań, Vivi i Cauldron do bana, a Stoic Sphinx to potężna zabawka.


Dariusz „Pain” Mstowski – przygodę z magiciem zaczynał przy premierze Avacyn Restored. Po kilkuletniej przerwie wrócił do aktywnej gry w 2023r.

Od tego momentu stawia na competetive granie oraz rozwój lokalnej sceny.

Członek potężnego teamu 0-3 Drop.

Komentarze

Psychatog.pl