Jeśli lubicie surowe, niecenzurowane i nieredagowane teksty opisujące turystykę turniejową, widzianą oczami najbardziej znanego polskiego prosa, to zapraszam do lektury.
PROLOG
Relację z pierwszego zamkniętego dla casuali ProTouru zacznę od opisania procedury otrzymywania darmowego biletu od Wizardów.
Pod koniec zeszłego roku udało mi się wygrindować wystarczającą ilość PWP, by znaleźć się w top10 Europy a tym samym otrzymać darmowy bilet na pierwszy Pro Tour w 2012. Darmowy bilet na Hawaje wydawać by się mógł świetną sprawą, jednak procedura, jaką trzeba spełnić, by taki bilet otrzymać, okazała się niesamowicie uciążliwa. Cut PWP miał się odbyć 25.12.11, niestety aż do drugiego tygodnia stycznia nie było informacji potwierdzającej, kto otrzyma zaproszenie i bilet. Pod koniec grudnia kontrolnie wysłałem mail do Wizardów o treści zbliżonej do „WTF? Dawać bilet, skurwole!”; odpowiedź, jaką dostałem, to „Izi man, jeszcze nie wykminiliśmy tego, co z biletami, damy znać, jak będzie coś wiadomo”.
Po ponad tygodniu dostałem w końcu ofertę biletu. Obv wizardom pasowała tylko najgorsza z propozycji terminów jakie przesłałem, jednak lepsze 9 dni na Hawajach niż 4… Już miałem odpisywać godząc się na ten bilet, gdy nagle zauważyłem coś dziwnego – wracając do Polski wylatuje z Honolulu 15, a jestem w Katowicach wieczorem 17. Trzy dni powrotu do domu… Po dokładnym przejrzeniu rezerwacji sprawa nie wyglądała już tak dramatycznie. Podróż trwała jedynie 35h, reszta to tylko niekorzystna różnica czasu. Zapytanie, czy jest możliwe znalezienie jakiegoś sensowniejszego powrotu, spotkało się ze spokojnym, ale jednocześnie stanowczym: nie. Kolejny raz stawiając mnie w sytuacji zagrożenia utratą biletu. W sumie w porównaniu do czterodniowego pobytu na Hawajach oferta wyglądała i tak nieźle, więc zgodziłem się na ten bilet.
Znając już termin swojego pobytu mogliśmy poszukać jakiegoś hotelu. Niestety, do wylotu zostało już naprawdę niewiele czasu i wybór był mocno ograniczony. Okazuje się, że połowa lutego to na Hawajach okres wzmożonego ruchu i większość hoteli przy Waikiki jest solidnie obsadzona. Po jakimś czasie udało nam się znaleźć ciekawą opcję: hotel w nie najgorszym standardzie, blisko site, kawałek od Waikiki, ale nie jakoś przesadnie daleko. Do tego bardzo promocyjna cena. Dość niepokojąca był jedynie warunek uzyskania tej promocyjnej ceny: „Must present photo of yourself at age 10 upon check-in”. Trochę mrok…
ROZDZIAŁ 1
Pozostali Polacy byli już w Honolulu od niedzieli, więc musiałem tylko dowiedzieć się w recepcji, w jakim mieszkają pokoju. Nie było to jednak takie proste, bo nazwisko Rzadkosz nie było takie proste dla hawajskiej recepcjonistki, dopiero powolne literowanie umożliwiło mi poznanie numeru pokoju, w jakim mieszkają. Recepcjonistka była tak zadowolona z osiągniętego porozumienia, że dostałem klucz do tego pokoju, będąc teoretycznie zupełnie losową osobą… to pewnie, to zdjęcie z komunii, którego wymagała promocja…
Wchodząc do pokoju, pierwsze co usłyszałem, to powitanie od Ciśnienia: „Żałuj, że nie było cię wcześniej! Ja już rzygałem!”. Zaczyna się nieźle :D
Kolejne kilka h oglądałem testing UB vs WB Steel i słuchałem historii o tym, co do tej pory zrobili. Głównie była to historia poprzedniej nocy, kiedy koło północy wyszli szukać jakiegoś baru i zabłądzili jakieś 300m od hotelu. Błąkali się klika h, aż znaleźli stacje benzynową na której kupili mapę (tzn. zostali do tego zmuszeni, bo udało im się ją potargać, zanim cokolwiek na niej znaleźli). Poprosili sprzedawcę, by pokazał im na mapie, gdzie się znajdują. Obv okazało się, że mimo dziwnie wyglądającej okolicy hotel jest tuż za rogiem i cały czas błądzili w koło.
Około 1 w nocy wpadliśmy na pomysł, żeby iść do pobliskiego baru na piwo. Jednak zanim rozstrzygnęliśmy, czy faktycznie nam się chce i zebraliśmy do wyjścia, była jakaś 1:30. Bar zamykali o drugiej, więc teoretycznie mieliśmy czas na jedno piwo. Teoretycznie, bo w praktyce wyszło trochę inaczej. W czasie gdy czekaliśmy przed barem, aż chłopaki skończą palić, gdzieś z mroku bocznej uliczki wyłoniła się, hmm, ciężko o niej powiedzieć coś konkretniejszego niż dziewczyna. Jedyne, co można było powiedzieć o niej z całą pewnością, to że niezbyt miała kontakt z rzeczywistością. Stan, w jakim się znajdowała, przypominał zawieszenie między naszym wymiarem a alkoholowo-narkotyczną arkadią. Uroku dodawały jej rozmieszczone po całym ciele siniaki
Mimo, że zaczęła dość standardowo ”w jakim języku mówicie?”, to później było już tylko gorzej. Niestety, dobre wychowanie nie pozwalało nam przerwać jej opowieści i musieliśmy wysłuchać do końca historii o pochodzeniu z Puerto Rico, marzeniu o zastaniu medykiem w Pearl Harbor, opłacanie studiów medycznych za pieniądze zarobione w strip clubie, życiu na ulicy i walce o jedzenie. Wszystko to podczas popijania zlewek z drinków z butelki po Gatorade. W ten oto sposób doczekaliśmy do zamknięcia baru przed jego drzwiami.
Część druga znajduje się tutaj.
Więcej info o Pro Tourze w Honolulu znajduje się tutaj.