Na wstępie chciałbym podziękować za pomoc chłopakom, z którymi spędziłem niesłychanie ciekawie czas w USA. Nie jestem osobą łatwą, do tego po złamaniu nogi byłem im kulą u nogi – w dosłownym znaczeniu tego zwrotu. Na szczęście udało im się nie tylko wytrwać w moim towarzystwie, a niekiedy nawet bardzo pomóc. Bardzo się cieszę z tego powodu, ponieważ bez nich cały wyjazd wyglądałby zupełnie inaczej.
Kilka dni po MP 2011 doszliśmy do wniosku, iż oprócz San Francisco chcielibyśmy odwiedzić również San Diego, w którym tydzień przed MŚ rozgrywane było Grand Prix. Postanowiliśmy wynieść z tego wyjazdu jak najwięcej, zwiedzić słoneczna Kalifornię oraz w miarę możliwości zobaczyć Las Vegas i Meksyk. Udało się połowicznie – 14 dni to naprawdę niewiele, szczególnie że sporo z nich poświęciliśmy na grę.
Drawbackiem podróży była jednak konieczność przyjazdu zarówno Tomka Pędrakowskiego, jak i Wojtka Czerepaka do Warszawy, skąd był wylot. Obu zafundowano dodatkowe 6-8 h podróży, mimo iż mieli możliwość wylotu ze swoich lotnisk do Londynu, w którym mieliśmy jedyną przesiadkę. Mimo wszystko wyszło pozytywnie, krótkie przesiadki i dogodne godziny lotów sprawiły, iż w obie strony podróż nie była bardzo uciążliwa.
Mankamentem wyjazdu niewątpliwie były Mistrzostwa Łodzi, rozgrywane w weekend Grand Prix San Diego. Inicjatywa jak najbardziej godna pochwały, nam jednak krzyżowała plany, głównie z powodu zabrania z Polski brakujących kart. Zdaję sobie sprawę, iż Andrzej Cieślak nie mógł wyprawić tego eventu w innym terminie – początek listopada to okres, w którym ludzie spędzają czas w gronie rodziny, a nie na trzydniowym turnieju o laptopa. Następnie był wolny weekend, który został wybrany na czas turnieju, potem MŚ. Wiadomo, że MŚ to koniec sezonu, turniej definiujący metagame, kończący przygotowania – z wiadomych powodów Andrzej chciał stworzyć fajny event wcześniej. Zdecydowanie medal dla niego za udane przeprowadzenie takiego przedsięwzięcia.
Koniec końców, karty miały dla nas dojechać na MŚ wraz z Pawłem Pędrakowkim, jednak gdzieś po drodze, w zamieszaniu, z niewiadomych przyczyn nastąpiła wyrwa w planie i coś poszło nie tak. Kurierzy nie dopisali. Kart zabrakło. Pojawił się problem. Na szczęście znalezienie 10 Snapcasterów, 8 Phantasmal Image’ów i kilku innych kart do Standardu w przeddzień turnieju nie okazało się takie trudne. Tutaj należą się podziękowania dla Adama Skotaka oraz dla Młodego Pędraka, który podmienił dolary uzyskane za wcześniej sprzedanego Zodiac Dragona i Zodiac Horse’a (emocjonalna więź) na brakujące (nie jemu) karty. Gdy ja uczestniczyłem w ceremonii flag (której przygotowania trwały 25 minut, gdy sam event około 3), nastąpiło przekazanie kart i tak 10 minut przed pierwszą rundą cały gang miał gotowe talie. Przyznam, iż w pewnym momencie zdenerwowany wróciłem z flagą do chłopaków, kiedy odebrałem karty i zrobiliśmy własne zdjęcia, wtedy dopiero z lekką ulgą wróciłem na miejsce zbiórki. Co się działo jednak wcześniej?
Wróćmy do początku, do słonecznego San Diego, w którym samochody sprzed 2006 roku są rzadkością, gdzie silniki o pojemności poniżej 3 litrów nie istnieją, gdzie nowy Ford Mustang to odpowiednik Forda Mondeo z 2000 roku…
Mimo pięknego spaceru w czwartek, w którym zwiedziliśmy wybrzeże San Diego, z powodu zmęczenia niestety nie byłem w stanie wraz z Czerym oraz Juniorem podjąć piątkowej wycieczki do Meksyku. Wraz z Mateuszem Kopciem postanowiłem wybrać drogę Pro Playerów i grindować, grindować, grindować… Planem Kopcia był udział z jakimś dziwnym turnieju M11 z okazji 11.11.11. Pół draft – pół sealed. W skrócie, nieważne co, ważne punkty… punkty… punkty!!! Po dotarciu na miejsce okazało się, że turniej M11 miał ograniczoną ilość miejsc, rejestracja się skończyła i właśnie otwierają zestawy. Mateusz nie był zadowolony, zostały mu drafty po 20$ i wieczorny Sealed. Zdecydowanie miałby większe szanse na udział w turnieju, gdyby nie czekał na mnie/gdybym go nie opóźniał.
Ja sam zmuszony byłem wydać sporo pieniążków na karty w sklepach, by mieć czym grindować 8-many w T2. Wisienką na torcie był zakup Seachrome Coastów po niewielkiej cenie 11$ za sztukę. Średnia cena wynosiła tego dnia 15$, tyle ile przed wyjazdem pokazywał cennik SCG. Przypominając sobie sprzedanie kompletu za 40zł kilka tygodni wcześniej, byłem tego dnia mocno zadowolony. Wysoka cena wpisowego do tych ośmoosobowych turniejów rekompensowana była boxem dla zwycięzcy oraz voucherem na każdy Side Event tego weekendu dla przegranego. W skrócie split boxa po dwóch zwycięstwach + bonus. Lubiąc T2, uznałem, że jest to bardziej opłacalne dla mnie niż granie draftów, w których miałem naprawdę słaby run na MtGO. Oczywiście logicznym byłoby pograć drafty, ale czułem się bardzo niepewnie z talią do T2, którą zdecydowałem się grać przed wyjazdem. Ze złamaną nogą, uziemieniem, szykowaniem się do wyjazdu, załatwianiem szkoły, chodzeniem na rehabilitację, do lekarzy oraz późnym wprowadzaniem na MGO ostatniego dodatku nie czułem się zbyt dobrze przygotowany.
Wracając do piątkowych atrakcji, czułem się zmuszony pograć T2. Po raz kolejny przed dużym turniejem nie byłem zdecydowany na konkretny deck. Nie lubię tego zjawiska, a pojawia się u mnie za każdym razem. Dzieje się tak z uwagi na płynność kart na MtGO, możliwość przetestowania wielu archetypów, dużą losowość przeciwników. W świecie rzeczywistym ludzie przywiązują się do kart, talii, które posiadają. Nie ukrywam, lubię grać deckiem, który mi pasuje przez cały sezon, nawet jeżeli to nie jest tier 1 (np. Valakut > Caw-Go). Jednak przygotowania do takiego turnieju powinny sprowadzać się do wybraniu konkretnego decku i maksymalnego ogrania go. Wybrałem WWu Humans. Głównie dzięki Geist of Saint Traft, Angelic Destiny, szybkiemu aggro z ochroną Mana Leaków, a także Honor of the Pure + Moorland Haunt jako finisher. Strasznie fajny zamysł by się wydawało. Odnosząc tym deckiem kilka złudnych sukcesów online, zdecydowałem się na grę nim. Wybrałem ten deck na główny do przetestowania na długo przed GP Hiroshima, gdyż spodobał mi się zamysł, rozdania i możliwości. Niestety, małe sukcesy osiągnięte na MtGO przesłoniły mi obiektywne spojrzenie na wybraną talię. Wąskie meta, krótkie turnieje spowodowały, iż zbytnio wierzyłem w możliwości swojej talii.
Gdy złożyłem swoją wersję talii, wyglądała ona mniej więcej tak:
Maindeck
4 Champion of the Parish
4 Doomed Traveler
3 Gideon's Lawkeeper
4 Mirran Crusader
4 Grand Abolisher
3 Hero of Bladehold
2 Fiend Hunter
4 Honor of the Pure
4 Mana Leak
3 Oblivion Ring
2 Angelic Destiny
12 Plains
4 Moorland Haunt
4 Glacial Fortress
4 Seachrome Coast
Sideboard
4 Leonin Arbiter
2 Day of Judgement
2 Sword Of War And Peace
3 Dismember
2 Shrine of Loyal Legions
2 Timely Reinforcements
W czasie testów poznałem wiele różnych buildów tego decku i wyrobiłem sobie zdanie o większości kart. Były jednak wybory, których nie potrafiłem dokonać, jednoznacznie określić, co jest najlepsze. Zdarzały się wersje bez Angelic Destiny, wiedziałem jednak, że są one konieczne w decku, zdecydowałem się grać na 2 sztukach. Dzień przed MŚ miały być to 3 sztuki main deck. Kolejnym wyborem była ilość małych ludzików za jedną manę, Elite Vangurady wypadły z decku bardzo dawno temu, chciałem jednak zmieścić Gideon’s Lawkeeperów, nie ucinając jednocześnie Doomed Travelerów. Rozpoczynałem już grę od 3 tury, wielokrotnie keepując wolne, lecz stabilne ręce. Szybko nauczyłem się, że większość takich rozdań jest przegrana i znaczna ilość pierwszoturowych dropów jest konieczna. Dodatkowy slot dla Gideon’s Lawkeeperów wydał mi się niezbędny – bardzo dobre na Iluzje, GW Juza oraz mirrora. Jak już wspomniałem, z początku nie chciałem grać mainowymi Geist of Saint Traftami. Wydawały mi się bardzo słabe na otaczające nas meta – przynajmniej na MtGO, umieściłem je w SB, dostając trochę dodatkowego miejsca. Bardzo często miałem problem z niebieską maną, przegrywały rozdania z aggro deckami, działały tak naprawdę z Angelic Destiny. Nie byłem ich zbytnim fanem, często miałem wrażenie, że przemycam 4 dmg, wymieniając się np. z Doomed Travelerem powiększonym z Honor of the Pure. Grając jednak kilka 8-manów zdecydowałem się sprawdzić je ponownie w main decku. Decyzję już również przedstawiłem, w szerokim meta ta karta jest bardzo dobra, jednak konieczna jest większa ilość tricków, umożliwiająca przeprowadzenie więcej niż jednego ataku.
W mojej głowie dalej kłębiły się inne problemy 23 czy 24 landy? Niby różnica niewielka, ale często przegrywałem gry mając 3 landy, wygrywając z czwartym na stole. Nie wiedziałem również czy grać jedną mainową wyspą, czy nie? Wydawała się potrzebna z uwagi na problemy z niebieską, jednak, równie często przeszkadzała. Szczególnie w momencie, gdy bardzo chciałem grać 4 Moorland Haunt, uznając ten land za konieczny w tak wielu sytuacjach. Z relacji Łukasza Musiała z tego turnieju wiem że wyspa była mu niezbędna. Często zostawał z Geistem, z Mana Leakiem, często bez żadnego źródła w czasie gry bądź po użyciu przez jego przeciwnika umiejętności Ghost Quartera.
Innym problem okazał się wybór czy zagrać main Mana Leak, czy tylko blefować jak niegdyś Ober Circular Logicami ? Czy grając na Mana Leakach, mieć więcej czy mniej removalu niż 3 O-Ringi? Mana Leak, nawet grając Slow Play nie zawsze przychodzi w porę, albo nadaje się do użycia. Trzeba posiadać odpowiedź na elementy znajdujące się na stole. Oblivion Ring jest chyba obecnie najlepszą białą kartą, która nadaje się do tego typu zastosowań. Jest bardziej uniwersalna, zdejmuje planeswalkerów (GW Juza, Flara), rzadko wymienia się 2 za 1, gdy przeciwnik ma removal w Combat Phase… Jednak dużo grając zauważyłem, że 3 O-ringi to mało, szczególnie ze zwiększoną ilością GW w formacie. Postanowiłem dołożyć wspomniane 2 Fiend Huntery. W perspektywie czasu nie pomagały zbytnio w osiągnięciu celu. To nie było to czego szukałem. Mając tyle dylematów, oczywistym jest, iż nie poradziłem sobie ze składaniem decku tak prostego, jakim było weenie.
Wracając do ósemek to doświadczenia z SD, przegrane mecze z „dobrymi MU” oraz mnóstwo straconej kasy przypominały mi o moim Losing Strike na Mtgo tym deckiem. Jednak wtedy udało mi się wygrać PE, z 0-1 robiąc 8-0. Ten kluczowy moment odpowiada za odbudowę wiary w ten deck. Event na plus, całokształt na minus. Wtedy powinienem switchować decki. Na ósemkach w SD przegrałem m.in. z UB Tima Landala, nie dobierając zbyt rewelacyjnie, kończąc gry w 14-16 turze bez Moorland Haunta, przegrywając grę chęcią popisania się przed Radosławem Gromko. Sytuacja była dla mnie bardzo dobra, w pewnym momencie miałem 2 Honor of the Pure 1 Doomed Traveler 1 Geist of Saint Traft i prawdopodobnie Champion of the Parish. Przegrałem te grę dostając 1 Doomed Blade, 1Snapcaster Mage i 2 Tribute to hunger, gdy miał 2 życia. Rundę wcześniej pokonałem inne UB 6-1. Innym razem moim katem był GW Juza, MU bardzo trudny do wygrania, ale z dobrymi kartami. Spotkałem dobrego przeciwnika, w G1 nie mogłem za wiele powiedzieć plus grałem na 3 landach. W G2 wziąłem mulligana do 5, mając 4 landy w T4, T5 albo T6 mógłbym walczyć i raczej wygrać którymś z 3 Hero of Bladehold. Miałem jednak 3 landy. Ta gra była jedną z kluczowych rozgrywek które wpłynęły na moją decyzję o zmianie decku. Pamiętam również niedzielną porażkę z BGW Podem, kolejnym GW Juza. Zdarzyło mi się przegrać z tak wieloma deckami, że podróż do SF przysporzyła mi trochę zmartwień (odnośnie oczywiście kart – na szczęście, nie przejmowaliśmy się tym za bardzo).
Po kilku przeróbkach mój deck do SF wyglądał następująco:
Maindeck
4 Champion of the Parish
4 Doomed Traveler
2 Gideon's Lawkeeper
4 Mirran Crusader
4 Grand Abolisher
3 Hero of Bladehold
2 Geist Of Saint Traft
4 Honor of the Pure
4 Mana Leak
3 Oblivion Ring
3 Angelic Destiny
12 Plains
4 Moorland Haunt
4 Glacial Fortress
4 Seachrome Coast
Sideboard
3 Leonin Arbiter
3 Gut Shot
2 Day of Judgement
2 Sword Of War And Peace
2 Dismember
3 Shrine of Loyal Legions
W sprawie Main Eventu w SD, miałem drugi najmocniejszy zestaw wśród grających polaków, wg niektórych najmocniejszy. Mogłem złożyć przeciętne UB control z GrimGrinem albo solidne RW z 4 rarami. Rares over craps. Niestety, w ogromnym zamieszaniu spowodowanym zmianą lokacji, migracją kart, pudełek, otwieraniem boosterów w poszukiwaniu Stitched Drake’ów odłożone karty tworzące deck do limited zmieszały się z pozostałymi i nie jestem w stanie podać dokładnego spisu decku. W spisie decku znalazły się m.in: Champion of the Parish, Devil’s Play, Geistflame, Harvest Pyre, Kruin Outlaw, Instigator Gang, Reckless Waif, Rage Thrower, Smite the Monstrous, 2 Elder Cathar, Fiend Hunter, Heretic’s Punishment, 2 Blazing Torch, Sharpened Pitchfork (kosztem trzeciego Blazing Torch’a) I niestety 16 landów. Nie pamiętam czy był Voicless Spirit, Ashmound Haunt, Brimstone Volley, ale zestaw był bardzo solidny. Na pewno powinien być 17 land zamiast Rage Throwera, który nie sprawdzał się w tym decku. Zdecydowanie deck powinien zrobić Day 2. Ja zawiodłem.
Przegrane GP? Po błędach decyzyjnych, żadne muligany, żadne Screw, żadne floody. Dwie gry, które wygrałem były niezbyt istotne, nie były ciekawe, nie były dobre. Jeden gość miał naprawdę solidny RG Werewolf deck, przegrał z Punishmentem grając bardzo przeciętnie. Przegrałem to GP ze sobą i należy to podkreślić a nie szukać sobie wymówek. Solidne przygotowanie przed MŚ nie ma co. Ze wspaniałymi magicowymi przeżyciami z tego weekendu ruszyłem do SF. Można powiedzieć, że wtopiłem wszystko co zagrałem. Zmęczenie, tilt, złe decyzje. Miałem dużo do myślenia przez kilka następnych dni. Oczywiście prawie nie tknęliśmy kart do MŚ. Taka smutna prawda. Było za to dużo śmiechu, zabawy, przygód itp.
P.S.
Dla wszystkich, którzy uważają, że Pędrak nie powinien remisować w ostatniej rundzie GP, zapraszam do nauki draftowania z nim UGB Threshold. Wybrał chłopak bezpieczniejszą drogę: TOP16, kasa, invite i małą szansę wejścia na TOP8. Z drugiej strony miał możliwość wylotu poza TOP32. Ale to przecież wszyscy tam byli i wiedzą lepiej…
To be continued….
– Tomasz Figarski