Tak blisko – czyli relacja z PTQ Montreal w Warszawie

Przyznam szczerze, że zbierałem się do napisania relacji z jakiegoś turnieju od września, jednak,jako że w ostatnim czasie miałem dosyć dużo na głowie w związku ze studiami i tego typu życiowymi sprawami, nie dane było mi niestety tego zrobić. Ważnym czynnikiem było to, że nie ugrałem nic sensownego w tym czasie, ale to już inna kwestia.

Zapraszam do lektury relacji z turnieju, i to nie byle jakiego, w którym coś jednak ugrałem. :)

 

Moja przygoda z limited RTR rozpoczęła się od pre, gdzie, zgodnie z moimi przewidywaniami najlepszą gildią okazała się Selesnya. Jednak osobiście wybrałem grę Azoriusem, którym bez szaleństwa poszedłem 4-3. Przyznam, że nie byłem przekonany do tego dodatku, dopóki nie zagrałem kilku draftów, po których trochę ze wzajemnością zakochałem się w limited RTR. Dawno nie było tak różnorodnego środowiska limited, w którym, jeśli ma się plan i akurat uda się go zrealizować, można złożyć każdą kombinację kolorów i strategii. Od niemal „czystych” mono redów z drobnym splashem niebieskiego lub czarnego, (których osobiście nie lubię, ale są wyjątkowo skuteczne i tutaj zacytuję Alana: „Problemy pierwszego świata: MtG wygrywam, ale deck mi się nie podoba”), przez GW tokeny czy duże stwory z ogromną ilością sztuczek, aż na 5cc i deckach opartych na ścianach kończąc. Sam preferuję 3–kolorowe decki z niebieskim. Poza tym wyjątkowo dobrze wyglądało moje win ratio w 8-4 na MTGO, więc dosyć optymistycznie podchodziłem do tego sezonu PTQ.

Niestety, we Wrocławiu skończyłem na 10. miejscu. Miałem solidne GW/u z Blessingiem, do którego splashowalem Chemistera. W kluczowej rundzie deck postanowił odmówić współpracy, a ja podjąłem kilka decyzji, które okazały się nietrafione w ostatniej, najważniejszej grze.

Drugie z dostępnych PTQ miało odbyć się w stolicy, organizowane przez sklep Planeswalker.pl, który ma na swoim koncie między innymi największe pre w historii naszego kraju. Byłem więc przekonany, że organizacja będzie stała na najwyższym poziomie; dodatkowo było widać, że sklep podchodzi bardzo poważnie do swojego zadania. Miesiąc przed turniejem pojawiła się ankieta, w której można było się wypowiadać odnośnie swoich przemyśleń i sugestii. Doprowadziło to do podniesienia wpisowego do 125 zł; znacznie zwiększono dzięki temu pulę nagród, co uważam za bardzo mądrą decyzję. Te kilkanaście złotych to ułamek całego budżetu potrzebnego na taki turniej, a zwycięzca oprócz biletu ma fundusze na cały wyjazd. Spodziewałem się frekwencji powyżej 124 osób i 8 rund, więc „rozważnie” przygotowując organizm do maratonu, spałem 4 godziny w nocy z czwartku na piątek i pominąłem ten proceder w kolejnym dniu. Tak solidnie wypoczęty, o 9:30 stawiłem się w szkole przy ulicy Saskiej, gdzie było już spore grono graczy. Ostatecznie, po drobnej obsuwie, do spisywania zestawów zasiadło 162 zawodników.

Otworzyłem niespecjalny zestaw, którego nawet nie zapamiętałem, za to po swapie dostałem jeden z najciekawszych i dających najwięcej możliwości złożenia pooli, jakie widziałem. Podaję jego spis i proponuję się z nim zmierzyć.

Postanowiłem pójść w agresję i złożyłem RB ze splashem niebieskiego po chemistera, goblina i Thoughtflare. Nie lubię Impów, jeśli nie mam dostępu do scavenga, dlatego postanowiłem nimi nie grać. Splash goblina jest również ryzykowny, aczkolwiek jego wpływ na rozgrywkę jest znaczny. Oba removale za 6 many są idealne do zagrania za 5, dodatkowo uwielbiam tę kartę, więc musiała znaleźć się w decku. Złożyłem jeszcze na wszelki wypadek Banta, do którego planowałem również dosplashować czerwony kolor i mieć plan na Selesnyę, z którą powinienem mieć fatalne matchupy.

Przebieg turnieju

Runda 1: Paweł Topczewski (UBRw)

Ktoś znajomy na dobry początek. Po chwili marudzenia na świat i biblijnych rozprawach o Dawidzie i Goliacie Paweł wygrał rzut kostką i dał mi zacząć. Gdy w drugiej turze do mojego Caklera dołączył Chainwalker, również z counterkiem, na którego jedyną odpowiedzią był land-go, było dosyć jasne, że oddanie inicjatywy nie było jego najlepszą decyzją. Spokojnie dokładałem co turę typków, systematycznie zmniejszając życie przeciwnika, aż do wygranej.

Chwila zastanowienia i zostajemy przy agresji, która na bardziej kontrolnego Grixisa wydaje się znacznie lepszym rozwiązaniem. Topczyk schodzi do 6, a ja zatrzymuję rękę pełną małych typków za 2 many. Niestety, po stronie przeciwnika pojawił się (misiek 4/4), poparty identycznym w turze piątej. Nie miałem removalu i moje typki nagle okazały się bezużyteczne. Po kilku turach, w których nie potrafiłem przełamać obrony, a po drugiej stronie pojawiały się znacznie mocniejsze stwory, poddałem. Tutaj długo zastanawiałem się nad zmianą decku, jednak, jako że nie do końca miałem przemyślany spis, postanowiłem pozostać przy dotychczasowym. Wyjątkowo dokładnie pamiętam przebieg rozgrywki. Drugoturowy Goblin Electromancer okazał się kluczowy. Został poparty Weirdem w trzeciej turze, na którego Topczyk odpowiedział pierwszym zagraniem w tej grze – Stab Woundem, zmniejszając jego rozmiary do -1/2. Z mojej strony gate, kolejny Weird i po ataku stan życia to 16/18. Okazuje się, Paweł splashuje biały i dogrywa najlepszego azoriusowego uncommona – Sky Roca. Ja w swojej kolejce spadam do 16 i przywołuję 4 gobliny. Ze strony przeciwnika po chwili namysłu Chemister z komentarzem, że pewnie i tak mam Dynacharge. Atak ptakiem usuwa jednego z moich goblinów, a ja w swoim upkeepie jestem w niezbyt optymistycznej pozycji, przygotowany już na grinder. Z góry biblioteki dochodzi wspomniany wcześniej Dynacharge. Dzięki obecności goblina mogę pozwolić sobie na zagranie Traitorous Instinct i overloada. Przekręcenie wszystkich stworów w prawo szczęśliwie kończy tę grę.

W tym momencie postanowiłem skonsultować się z kilkoma osobami, których opinie w limited szanuję. Więc po rozłożeniu decku i kilku minutach rozmowy Hansu i Cyryl stwierdzili, że najlepszy jest jednak Rakdos, a kombinowaliby tylko, grając z jakąś Selesnyą. Ten drugi chciał ze mną zagrać kilka testowych gier, aby sprawdzić jego maszynę i tutaj przyznam – dostałem straszne baty, gdyż, jak wszyscy wiemy, jest *** i tutoruje się, a nie dobiera.

 

Runda 2: Daniel Seta (chyba 4cc, z ogromną ilością fixingu)

Znowu przegrałem rzut kostką i po raz kolejny, ku mojej radości, przeciwnik dał mi zacząć. Pomimo początkowej agresji, zatrzymałem się na 3 landach, dobierając chyba wszystkie drogie opcje, i musiałem złożyć karty. Przeciwnik pokazał mi 2 promenady oraz kilka gate’ów, więc uznałem, że jakiekolwiek kombinowanie z buildem jest bez sensu; wsidowałem tylko dostępny discard z mojego poola, zakładałem, że będzie kilka bomb w tak kolorowym decku. Tym razem to przeciwnik miał problemy z maną, co pozwoliło moim małym typkom stosunkowo szybko zakończyć grę. W trzeciej grze stabilny, ale bardzo spowalniający manabase przeciwnika pozwolił mi przejąć inicjatywę, której nie oddałem już do końca gry.

 

Runda 3: Bartłomiej Lewandowski (WBG)

Tym razem wygrałem rzut kostką i postanowiłem oczywiście rozpocząć; wcześniej chwilę ponarzekałem, jako że Bartek jest człowiekiem, przy którym moje decki do constructed lubią się zacinać. Jak się dodatkowo okazało, gra dokładnie takim deckiem, z jakim z założenia nie chcę się mierzyć. Na szczęście, jak widać na załączonym obrazku (jest idealna fota z tej gry), tym razem deck preferował bardziej kontrolną opcję. Udało mi się szybko zagrać i odtapować z jedną z czołowych bomb tego formatu, Chemisterem, i CA generowane przez maga wystarczyło, aby spokojnie wygrać tę grę. W drugiej grze przeciwnik pechowo zatrzymał się na 3 landach, a ja po raz kolejny wygrałem grę alchemikiem.

 

Runda 4: Piotr Sienko  (RB/U?)

Przed rozpoczęciem tej rundy okazało się, że wspomniany wyżej Cyryl już skończyłi postanowił spędzić resztę turnieju jako mój totem/maskotka przynosząca szczęście, w czym sprawdzał się znakomicie. Po krótkiej konsultacji w upkeepie z topa zawsze szło coś potrzebnego w danym momencie. Udało mi się wygrać rzut kostką i przyznam, że zaskoczył mnie mirror agresywnych Rakdosów. Nie spodziewałem się tego, a wydaje mi się, że jest to mu w którym podejmuje się najwięcej decyzji. Każdy stwór jest w stanie zmienić sytuację na stole i zmusić nas nagle do przejścia do defensywy, która ze stworami pełnymi unleasha nie jest łatwa. Wydaje mi się, że miałem pewną przewagę w tym mu, gdyż Frostburn Weird są tutaj bardzo mocne. Nie pamiętam teraz dokładnie przebiegu pierwszej gry, ale obydwaj mieliśmy bardzo agresywne rozdania z dużą ilością małych stworów i taniego removalu. Po tym, jak przeciwnik zagrał RB gulidmaga, postanowiłem postawić na maksymalną agresję i udało mi się wygrać tę grę.

W drugiej grze znowu udało mi się osiągnąć przewagę w stole, jednakże w 5 turze okazało się, że przeciwnik ma znacznie lepszego 2-dropa – Pack Rats, zdecydowanie najlepszą kartę w limited RTR, która sama całkowicie dominuje stół. Była to tura, po której zacząłem zastanawiać się nad sidem, gdyż jedyną odpowiedzią na szczury w moim decku było tempo. Na moje szczęście przeciwnik w kluczowej turze popełnił błąd i mając 3 szczury oraz goblińską katapultę, impa z lifelinkiem i około 10 życia, postanowił zablokować mojego szkieleta z unleashem jednym ze szczurów. Skończyło się to Assassin’s Strikem, po którym stół przeciwnika ograniczył się do samotnego gryzonia i wspomnianej katapulty przeciwko mojemu weirderowi, shamanowi i stworowi 5/2. Przeciwnik nie zdążył się odbudować i udało mi się wygrać kolejną rundę.

 

Runda 5: Łukasz Wróbel (RB/u)

Tym razem grałem z mniej agresywnym mirrorem; w 1. grze narzuciłem dosyć duże tempo, które pozwoliło mi dobić przeciwnika przy użyciu Traitorous Instinct. Druga gra była o wiele ciekawsza i pokazała, jak zabawne jest czasem to mu. Obaj rozbudowywaliśmy swoje części stołu, atakując stworami z unleshem aż do pojawienia się stworów z first strike, które całkowicie zablokowały możliwości ataku. Jednakże dobrany przeze mnie Rix Maadi Guildmage przełamał patową sytuację i tę grę również udało mi się wygrać.

 

Runda 6: Maciej Kawończyk (Bant)

Najgorsze mu w pierwszym podejściu do zajęcia miejsca w topie. Przeciwnik wygrał rzut kostką i postanowił zacząć, zatrzymując początkową rękę; ja niestety musiałem zejść do nie najlepszej szóstki. Pierwsze tury to ataki ze strony azoriusowego gulidmaga, który po kilku przekręceniach w prawo wymienił się z goblinem 2/2. O agresji, jaką udało mi się wycisnąć w tej grze, może świadczyć fakt, że w 9. turze przeciwnik nadal miał 20 życia, jednakże wszystko zmieniło się gdy po jego stronie pojawił się drugi stwór. Dzięki temu w swojej turze mogłem wreszcie z sensem zagrać trzymane od początku dwukartowe kombo, jakim niewątpliwie jest połączenie TI oraz Launch Party. Pozwoliło to zadać 12 obrażeń i wyczyścić stół przeciwnika. Jako że Maciek miał tylko landy z topa, postanowił zacząć drugą grę. Tutaj przeciwnik znowu przejął inicjatywę, jednak nie miał odpowiedzi na moją bombę, jaką jest Mercurial Chemister. Spokojnie budując CA, wygrałem tę grę, co oznaczało udział w finałowym drafcie.

 

Runda 7: ID z Andrii Vamichem

Biorę id z przedstawicielem Kanału Geistflame. Jeśli nie widzieliście filmików z ich draftów, to czas to nadrobić. Chłopaki udowadniają, że trolling to jednak sztuka. W planach miałem zagranie ostatniej rundy, jeśli tylko nie trafię na kogoś znajomego. Korzystając z chwili przerwy postanowiłem schować deck do plecaka, aby nie zgubić go ponownie. Przekopując się przez plecak, znalazłem kanapki, które otrzymałem na wychodne z imprezy i za które w tym miejscu oficjalnie dziękuję. Doszło do mnie, że od 10 godzin nic nie jadłem, zbyt zajęty przekręcaniem kartonów. Co więcej, miałem przed sobą co najmniej 3 godziny, także jedyne, o czym marzyłem w tym momencie, to drzemka. Posiłek przywrócił mi jednak siły i poszedłem kibicować grającym. W ramach podsumowania pochwalić muszę też redakcję Mtgnews.pl na czele z Piotrem Andrysem, która przez cały dzień prowadziła świetną relację z turnieju.

 

Runda 8: ID z Adamem Kolipińskim

Lubię Adama, często pożyczam od niego karty, a co najważniejsze – jest sędzią, więc od ręki daję mu ID. Była w sumie tylko jedna 18, z którą grałbym na pewno, ale o tym w drugiej części relacji, gdyż to, co wydarzyło się w finałowym drafcie, zasługuje na osobną opowieść. Dumnie mogę powiedzieć, że takich cudów, czarów i picków nie widziałem chyba nigdy; był to też chyba najgorszy draft w moim wykonaniu. Jako przedsmak, pozwalający wizualizować sobie, co się działo, proponuję wyobrazić sobie draft, po którym 4 osoby grają Azoriusem, a teraz dodajcie fakt, że jeszcze kolejnych dwóch zawodników zbierało karty do tego archetypu.

cdn…

Za udostępnienie zdjęcia dziękujemy Sebolowi! źródło: Planeswalker.pl

Komentarze

Psychatog.pl

nie kopiuj : (