[Blog] Emil – nowy bloger

Obcy, na którego trafia bohater jednej z powieści Clifforda Simaka, twierdził, że czas jest najprostszą rzeczą. Im dłużej żyję, tym bardziej mam jednak wrażenie, że tak wcale nie jest.

Czas to nie tylko szalenie skomplikowana sprawa, ale wręcz wredna istota, która nie wybacza. Jeśli człowiek nie potrafi sobie z nią radzić, ma przechlapane.

 

 

Witajcie!

Swoją przygodę z psychatogowym blogowaniem chciałem zacząć od gatecrashowej relacji z krakowskiego turnieju Prerelease rozgrywanego w formacie sealed 2HG. Niestety, właśnie brak czasu (oraz po części lenistwo, ale ciii…) nie pozwolił mi na spisanie czegokolwiek. Trochę teraz żałuję, bo to był mój pierwszy turniej tego typu, miałbym teraz pamiątkę, a i może wyszłoby coś z tego ciekawego dla innych.

Oczywiście, mógłbym próbować odtworzyć niektóre sytuacje i zagrania. Pamiętam, choć może się to wydać dziwne, że naprzeciwko paczki otwierali Kaja i Sebol, że od Elrathana brałem długopis do spisywania decku, że kumpel grający ze mną w drużynie dostał zestaw od Ensena. Pamiętam również kłopoty ze złożeniem decku – kusiły trzy sztuki Five-Alarm Fire, ale bez dużej liczby mocnych czerwonych stworów, lepszym wyborem był jednak Orzhov z promką, lecz bez mocnego removalu. Z grubsza pamiętam również przebieg samego turnieju z niesamowicie emocjonującą drugą grą przeciw Ampliturowi i Ensenowi – takich emocji i nerwów nie dostarczyła mi nigdy wcześniej żadna inna potyczka.

Mimo wszystko, to co najciekawsze, czyli szczegóły, sposób składania decków, konkretne zagrania, czas zatarł mi w pamięci na tyle skutecznie, że nie bardzo jest sens do tego wracać. Dlaczego więc piszę o tym turnieju? Z dwóch powodów: po pierwsze, traktuję ten przydługi wstęp jako promocję 2HG – będziecie mieli okazję, zagrajcie, moim zdaniem warto; po drugie, to pewna forma usprawiedliwienia. Psychatogowe blogowanie zaczynam bowiem od tekstu o czymś równie ciekawym co 2HG – o lidze Gatecrash, także granej w Krakowie. Również i tym razem piszę nie na bieżąco, a od połowy turnieju i jak wspomniałem – czas nie wybacza. Na szczęście, choć pewna fragmentaryczność jest nieunikniona, niektóre rzeczy zapisywałem.

Otwieranie paczek Gatecrash i składanie decku

now bloger, mtgŻeby nie przeciągać zbyt długo, powiem tylko, że w lidze wziąłem udział z dwóch powodów. Chciałem spróbować czegoś nowego. Nie była to jednak wystarczająca motywacja, szczególnie że nie miałem zamiaru grać dwóch z sześciu zaplanowanych turniejów. W ten sposób automatycznie rezygnowałem z od 30 do 50 punktów (za udział w turniejach oraz pojedynki ligowe). Bardziej opłacalne w tej sytuacji byłoby rozegranie kilku draftów. Przeważyła wizja dobrej zabawy i postanowienie, że tym razem coś o tym moim graniu w Magica napiszę. Koniec końców, choć wymagało to trochę ekwilibrystycznej logistyki, udało mi się wziąć udział we wszystkich turniejach. Odradzałbym jednak udział w lidze komuś, kto nie ma czasu na cotygodniowe turnieje, a liczy na wysokie miejsce na koniec.

Zawsze otwierając paczki, patrzymy najpierw na eRki, a przynajmniej one najbardziej rzucają się nam w oczy. U mnie w pierwszej było Undercity Plague, co nie wzbudziło u mnie zbyt dużego entuzjazmu. Kolejny booster zawierał już Simic Manipulatora, a z paroma ciekawymi commonami, dawało to nadzieje na jakieś UG. To wrażenie szybko rozmyło się z następnymi paczkami, w których siadły Alms Beast oraz Gideon, Champion of Justice. Z takimi kartami biały kolor stawał się kandydatem na rdzeń decku.

Jeśli chodzi o liczbę kreatur, najlepszy faktycznie jest biały (10). Wraz z Gideonem otwiera to drogę do Borosa (Ordruun Veteran, Halabardierzy, 5 czerwonych stworów, Act of Treason, 4 x removal) lub Orzhovy (Alms Beast, 2 x removal, 4 x Extort, Undercity Plague, keyrune). Jest również jakiś potencjał w zielonym, co pozwala połączyć Borosa z Gruulem. Największą wadą białego – jak się potem okazało – były dwie rzeczy: brak removalu i fajnych sztuczek oraz niestabilność przy slotach kart za trzy mana. Szczególnie mocno widoczne było to w czasie późniejszych turniejów, na których grałem Orzhovą z Dimirowym splashem. A propos Dimira, trzy nieblokowalne kreatury, wraz z Simicowymi kartami (4 karty z Evolvem, co najmniej dwie mające synergię z tą mechaniką + parę sztuczek) dawało jakąś nadzieję na stworzenie BUG. Koniec końców zrobiłem cztery warianty decku:

Z perspektywy czasu ta wersja nie wydaje mi się najlepsza. Jest co prawda trochę mocnych stworów, ale źle złożyłem manabase. Nie ma też zbyt wielu stworów z ewazją, ani nie wywierają one aż tak dużej presji, jak bym sobie życzył. Nietrafione było także umieszczenie Skullcracka w mainie – karta nie jest zła, ale powinna wchodzić z sideboardu na Orzhovę lub gdyby ewidentnie brakowało mi zasięgu i te 3 życia okazałaby się kluczową wartością.

W decku tym znalazło się 7 stworów z extortem. Na standardy Sealed może nie jest to zła liczba (szczególnie, że cztery z nich to dwumanowe koszta), ale jak dla mnie jednak za mała. Mimo to Boros Elite i Dutiful Thrull trafiły do decku właśnie ze względu na niski koszt i synergię z extortem. Składając, liczyłem na to, że nawet w lategame nie będą martwą kartą i już samo ich zagranie będzie czymś bolesnym dla przeciwnika, tym bardziej, że i tak nie bardzo było co wsadzić w ich miejsce. Patrząc dziś na deck, mam jednak wrażenie, że nie składałem go z jakąś spójną filozofią: czy jest on agresywny, czy może defensywny? Niektórych może zdziwić brak keyrune’a. Wynika to właśnie z braku jednolitego pomysłu na grę. Swoje zrobiła też niechęć do tej karty, ale to pewnie dlatego, że wolę agresywne talie, a w pamięci miałem cały czas (za Oberem), by nie traktować keyrunów jako rampę, a dodatkową kritę. Tych zaś wydawało mi się wystarczająco dużo. Tym razem w decku pojawił się także Prism – karta, którą doceniłem dopiero później, tu traktowana kompromisowo jako zamiennik za 17 ląd – wolę grać na 16 i niechętnie dokładam ich większą liczbę.

Są tu rzeczy, które dziś bym zmienił. Pewnie dodałbym Prisma, wyrzucił Spire Tracera w zamian dając Burst of Strenght, zastanowił czy faktycznie potrzebuję Undercity Plague. Zrezygnowałbym też z Hydroform i Mental Vapors, ale deck i tak mi się podoba. Gdybym mógł cofnąć czas i grać ten turniej jeszcze raz, pewnie właśnie wybrałbym tą talię.

Splash tylko po dwie karty? Nie do końca – jest przecież jeszcze sideboard z Muggingiem, Skullcrackiem i paroma innymi zabawkami. Ten deck jest wygładzony w stosunku do poprzedniej wersji BWR. Celem było ograniczenie trzeciego koloru, z którego zostały dwie istotne karty. Zasadniczo jednak nie rozwiązuje to wszystkich problemów poprzedniego wariantu.

Koniec końców zdecydowałem się na opcję Boros + Gruul. Być może powinienem wybrać inną kombinację. Tu jednak okazały się ważne osobiste preferencje – mając kilka różnych wariantów, z których żaden nie był w pełni satysfakcjonujący (każdemu deckowi czegoś brakowało, a to stworów z Batallionem, a to Evolve’a, a to removalu), zdecydowałem się na ten najbardziej mi bliski. Parę rzeczy jednak zmieniłem i do turnieju przystąpiłem z poniższym deckiem:

Teraz wiem, że powinienem grać tu Prismem. Lepiej by się to sprawdzało niż dodatkowa karta, czyli ten siedemnasty ląd, który potem w czasie turnieju wpadał i wypadał, zależnie od tego, czy akurat miałem flooda, czy screw. Na papierze powyższy deck chyba nie wygląda aż tak źle. W praktyce okazało się jednak, że mnie po prostu znielubił zupełnie. Jeśli dodać do tego dobrych przeciwników, moje błędne decyzje co do mulliganów, nie ma się co dziwić, że nie poszło mi najlepiej.

Gry turniejowe i ligowe

Większość z tego, co działo się podczas turnieju, niestety zatarło się z czasem. Pierwszy mecz, ligowy, miałem z Sorkiem (Orzhova + splash po czerwony). Miał to być bardziej test decku przed właściwym turniejem. W sumie nie było aż tak źle. W pierwszej grze prawie udało mi się wygrać – z bezpiecznych wartości 20-18 punktów życia ściągnąłem mojego przeciwnika najpierw do 9, a potem do jednego punktu. Odbił się jednak zaraz potem do 6, spadł do 2, po czy wrócił na 7, a skończył na 4 – działo się. Także po mojej stronie, gdzie życie radośnie falowało w obie strony (20-18-17-15-13-10-9-8-7-11-6-10-14-12-10-14-12-10-8-6-2-X). Druga runda nie była już tak wyrównana – sorek tak mocno kontrolował stół, że mogłem tylko się bronić. Gdy już zabłysła iskierka nadziei, poszło Merciless Eviction (przy stanie 3-22), a wystawiony przeze mnie stwór otrzymał One Thousand Lashes. Punkcik za punkcikiem, tura za turą, musiałem uznać wyższość przeciwnika i tym razem.

Także kolejny mecz to bardziej testowanie możliwości decku. Tym razem udało się wygrać. Ponownie trafiłem na Orzhovę, tym razem czystą, bez splashu. Obie gry zakończyły się moją wygraną i na tym wyczerpało mi się szczęście tego dnia. Kolejny mecz, już turniejowy, z Alienem i jego Borosem/Gruulem, zakończył się szybko – agresywne stwory podparte Bloodrushem okazały się za silne.

Potem to już równia pochyła – trochę na własne życzenie. To po części wspomniane wcześniej błędy przy mulliganowaniu i zostawianie startowej ręki albo z jednym lądem (raz dałem się ogłupić przez Gideona), albo z sześcioma. Ale to także niezbyt trafna decyzja, by zmienić deck. Po drugiej turniejowej grze, Alien nakierował mnie na kolory, których wcześniej nie brałem pod uwagę – RUG. Połączenie to faktycznie wyglądało stabilniej i gdy po raz kolejny moja talia mnie zawiodła, zdecydowałem się skorzystać z dobrej rady. Niestety, przy składaniu decki, najpierw rozpatrywana była wersja BUG, a dopiero potem RUG. W pewnym momencie wylądowałem więc z Mortus Striderem i bez Swampów w decku. Ta martwa karta w ręku okazała się zresztą kluczowa, bo do jej dociągnięcia była względna równowaga po obu stronach. Głupio tak jednak w połowie gry powiedzieć przeciwnikowi: „Przepraszam, pomyliłem się przy składaniu decku, czy mogę wymienić kartę na ręce na właściwą z sideboardu?”. Wpadka kuriozalna, ale to też dobra nauka na przyszłość: nie spieszyć się, sprawdzić deck dwa razy, nie kombinować nadmiernie. A wygrana może przyjdzie innym razem. Na ostatnią potyczkę wróciłem jednak do pierwotnego decku z zamiarem złożenia RUG w domu, na spokojnie.

Cały turniej i pojedynki ligowe skończyły się dla mnie ledwie 6 punktami na 24 możliwe – z jednej pozaligowej wygranej i za sam udział. Teoretycznie kiepskawo, ale przede mną było jeszcze pięć turniejów. W praktyce wyniosłem z tego też trochę ciekawych, nowych doświadczeń. Zacząłem się ogrywać w formacie i przede wszystkim nabrałem ochoty na udział we wszystkich turniejach. Jak poszło na następnych i jak się talia rozwijała, opowiem już jednak następnym razem.

 

Komentarze

Psychatog.pl

nie kopiuj : (