Szczypta szczęścia, zero przypadku – relacja Faliego (Zirda) z Paprykarza 02/2024

Na pierwszą w tym roku Paprykę pojechał ze mną Adam “Eshin” Pieńkowski, który w świecie magicowym od 99’ płynie. Dzień przed, w swoim stylu, zadzwonił Kamil “Jedno” Podębski (drugi z poznańskich finalistów ostatniego turnieju cEDH we wrześniu), że też wpada. Klimat się ociepla, dinozaury wychodzą z jaskiń. Zirda gotowa do walki.

Zagraliśmy wszyscy turniej Premoderna w sobotę. Eshin (UW Landstill) 7 punktów, Jedno (Solucja) 6 punktów, ja (BG Rock) 6 punktów. PDG ludzie koty, PDG ludzie obsys. Ale grało się bardzo przyjemnie, atmosfera na evencie była super. Skończyliśmy po 16 i mieliśmy jeszcze sporo czasu na porobienie różnych rzeczy.

Słownik slangu magicowego, mtg Sekcja formatu commander na Psychatogu, EDH, cEDH, artykuły, decklisty, analizy

Po turnieju, potwierdziło się to o czym spekulowaliśmy zaraz po przyjechjaniu na miejsce – hotel zaraz obok, w którym nocowaliśmy, albo gościł policyjne manewry, albo był policyjny w jakiś inny sposób. Gęstość funkcjonariuszy służb mundurowych na metr kwadratowy budynku była bardzo wysoka. Na naszym piętrze, w drodze długim korytarzem do przedostatniego pokoju, mijaliśmy dyżurkę z dwójką szkiełów (to z gwary, nie wulgaryzm), a Ci, których mijaliśmy po drodze na “Dzień dobry”, odpowiadali nam “No hej”, “Cześć”, “Siema”. Jak słusznie zauważył Eshin – chyba myślą, że jesteśmy świeżakami.

Czy Zirda powtórzy dobry wynik?

Zirda, the Dawnwaker, , mtg, magic, commander, edh, cedh

Zirda, the Dawnwaker, art: Jesper Ejsing

Premodern to fajna zajawka. Dla mnie to wymiar Extended, którego nie zdążyłem zagrać. Rozpocząłem turniejowo od Mirrodina, zaraz po rotacji. Miła odmiana dla cEDH, bo ze spektrum full combo, przechodzę do przekręcania kart w prawo.

Naturalnie jednak, przyjechałem na Paprykarza głównie po to, aby zagrać turniej Commandera. Na kilka tygodni przed turniejem miałem chwilę zawahania czym chcę grać. Brałem pod uwagę również Thrasios // Dargo, ale ten deck jest bardzo trudny w prowadzeniu, mam go od kilku miesięcy, i zagrałem jakieś 20 czy tam 25 gier.

Obiecałem po ostatnim, że pokażę wam jeszcze parę sztuczek, więc zdecydowałem się ostatecznie na Zirdę, w której jednak ciągle szukałem najbardziej optymalnego układu kart. Jechałem po wygraną, plan minimum to Top 4. Dwa dni przed wyjazdem zamieniłem Everybody Lives na Get Lost. Dzień przed wymieniłem Hope of Ghirapur na Auriok Salvagersa. O 21 w sobotę, zrobiliśmy szybki brainstorming za co wsadzić Defense Grida. Z decku wyleciała Expedition Map, do czego przekonał mnie Eshin.



Kilka godzin wcześniej, spotkałem Hawaja, który mówił, że jest ponad 30 osób. To był miód na moje serce. Po pierwsze dlatego, że teraz więcej osób zasili mojego poola. A po drugie, gdyż wrześniowy turniej na 13 osób, mimo fajnego wyniku pozostawił niedosyt słabą frekwencją. W dniu turnieju byłem tematem ożywienia, ze strony miejscowych graczy, które sam podkręcałem. O Fali! O, Zirda z Poznania! Tak ziomki, to ja. Znowu przyjechałem was wsycić Borosem. Trzeba budować legendę i dobrą prasę, żeby popełniali błędy już na etapie siadania we wspólnym podzie.

W obliczu 2,5x wyższej frekwencji, pojawiła się dodatkowa presja, aby powtórzyć grę w finale przy większej frekwencji. Presja, którą sam sobie narzuciłem. Bo lubię pod nią grać.

Pierwsza runda

Finalnie turniej rozpoczęło 32 graczy. Ostatnim zapisanym był Boczek, który wygrał wrześniowy turniej. Spotkałem go na kilka minut przed turniejem, zagadałem go jak idzie finał Paprykarza w Modernie, on, że 0-2, a ja, no to chodź zagramy cEDH. Chwilę się wahał, ale został osaczony przez kolegów z Warszawy, słusznie uznał, że olać to Constructed, wybrał sobie jeden z kilku decków, którym był Thalion, i… grał razem ze mną w pierwszej rundzie.

Grał z nami jeszcze Oskar – konstrukcją, która ma podobne barwy i plan na grę do mojego – wygrać combem dość szybko. Jako 4 do stołu dosiadł się Ober, który powiedział:

“Siema Fali, mówiłeś, żebym przyjechał zagrać z Tobą turniej EDH, to jestem.”

Do Przemka zawsze podchodziłem z dużą estymą – wszak był arcyprosem na dużo przed tym, zanim ja grałem turnieje w poznańskim McDonaldzie, z dziewiczym wąsem pod nosem. Fantastycznie będzie w końcu zmierzyć się turniejowo, i to jeszcze w multiplayer!

Super się to wszystko zaczyna. Bogowie Magica potraktowali moje wypowiadane na głos myśli jako modlitwy i spełnili je wszystkie. Nie za bardzo natomiast podobał mi się układ dowódców, z którymi stanę w szranki. Dwa niebieskie decki, w tym jeden z dużą ilością staxa oraz Mardu, które też chce być szybkie. Jak doczytacie do końca, to zauważycie, że żaden układ stołu mi się nie podobał. Ale to turniej, nie konkurs życzeń, a ja przyjechałem tu sycić, a nie marudzić.

Rzut kostką wygrał Ober, ja byłem drugi.

Dwie pierwsze ręce nie dawały zbyt ciekawych opcji na takich przeciwników, więc zszedłem do 6-ciu.

Zatrzymałem: Gemstone Caverns, Plains, Battlefield Forge, Lotus Petal, Grand Abolisher, Goblin Engineer, Walking Ballista.

Na spód odłożyłem plainsa. Pod Caverne wsadziłem Petala. To co zatrzymałem dawało bardzo fajne możliwości. Przy dobrych drawach mogę próbować zamykać sytuację w trzeciej – czwartej turze. Potrzebowałem landa i jakiś artefakt do flipnięcia go z Monolithem, którego poszukam Inżynierem. Z Abolisherem na stole.

Przemek zaczął od pierwszoturowego Blind Obedience i to już dość mocno pokrzyżowało moje plany. Jak się okazało nie tylko moje, bo Boczek chciał grać pierwszo-turowego Thaliona z Jeweled Lotusa. Ja dobrałem na rękę Drannitha i zacząłem od Abolishera w pierwszej. Wszyscy pomstowali na 1-turowe Blind Obedience, doszło do mojej drugiej tury, w której nie dobrałem landa. I chwilę zastanawiałem się czy zagrać Drannitha czy Goblin Inżyniera. Uznałem, że na tę chwilę, póki Mardu się nie wysypało, Thalion ma tylko 1 manę wolną, a Estrid jeszcze nie ma Estrid, Human jest dla mnie ważniejszy.

Naturalnie w pewien sposób zatrzymałem opponentów, ale Boczek dograł w stół Dauthi Voidwalkera, który pozbawił zdolności mojego Goblin Inżyniera. Z końcem tury jego Bloodchief Ascension, które szybko pojawiło się po stronie UB, zostało cofnięte przez Obera Otawarą. W międzyczasie, kierowca Mardu wysypał się ze stworów, stając się realnym zagrożeniem.

Turę później Mateusz miał ciśnienie na pozbycie się Drannitha. Wystawił więc Whisclaw Talisman i głośno zastanawiał się nad poszukaniem removalu w Humana blokującego zagranie wszystkich Commanderów. Na to wszystko odezwał się Ober, który powiedział, żeby nie szukał removalu, bo on dokona ostatecznego rozwiązania kwestii stworowych. Boczas mimo wszystko poszukał Snuff Outa, którym zabił Magistrate, ale uległ niecnym podszeptom Przemka i przekazał mu Talisman. Aczkolwiek tutaj trudno mieć pretensje do Mateusza, bo zarówno ja, jak i Tymna // Dargo to combo-decki, które mogłyby “wygrać z dupy”, gdyby dostały opcję poszukania dowolnej karty.

Ober faktycznie rozwiązał problemy ze stworami, ale bynajmniej nie w sposób, który Boczek czy pozostali rywale Estrid uznawali za optymalny, bowiem Przemek dograł w stół poszukane z Talismana Humility… Teraz mógł już zagrać Estrid i kierować się w stronę jej ultimatum.

Dla mnie to już był moment, w którym musiałoby się wydarzyć naprawdę bardzo dużo, abym poczuł powietrze wpadające przez otwierające się do wygrania okno. Kierowca Tymna // Dargo próbował jeszcze coś robić, ale został powstrzymany. Na stół wróciło Bloodchief Ascension, które ograniczało (utratą życia) ostatnią zdolność Estrid. Jedyne co mogliśmy robić, to odbierać Oberowi punkty życia. Kilka udało się zbić, co na jakiś czas zablokowało mu zdolność używania planeswalkerki, bo Ascesja Boczka była naładowana. W międzyczasie Przemek dograł Sylvan Library i Stasis oraz zaczął odbijać się na życiach z Blind Obedience. W końcu wrócił z grobu na stół inne stax-efekty ze swojego commandera, w tym Root Maze, i dał nam do zrozumienia, że chyba już nie wygramy. To jednak jest turniej, i obowiązuje prastara zasada, wpojona mi przez poznańskich mistrzów przed 20-laty:

“Jeśli nie możesz wygrać gry, to chociaż spróbuj jej nie przegrać”

Nie mogłem się odtapować, landy wchodziły tapnięte, nic nie robiłem. Mogłem tylko kupować cenne sekundy, udając, że myślę nad zagraniem karty, którą właśnie dobrałem. Podobnie robiło dwóch pozostałych opponentów, co przy bardzo słabych drawach Obera i będącej w stole Bloodchief Ascesion, doprowadziło nas do terminacji i remisu. Na pewno Przemek mógł dobierać znacznie lepiej, ale i tak zabicie 3 rywali, własnymi pietruszkami 1/1 byłoby baaardzo czasochłonne. Czując uciekające punkty życia na pewno każdy z nas zacząby stalować, aby kraść cenne sekundy. Wystaxować przeciwników tak, że płaczą, to jedno. Ale trzeba jeszcze ich zabić.

1 punkt – wtedy jeszcze nie sądziłem, że będzie kluczowy dla dalszych losów turnieju.

Druga runda

Do drugiego stolika zasiadłem z myślą, że muszę wygrać ten stolik, a potem wszystkie kolejne rundy, żeby myśleć o Top 4. Moja wyczilowana głowa, o którą niezmiennie dbał kochany Adaś Pieńkowski, nie ogarnęła, że tak naprawdę należy brać pod uwagę to, że co do zasady punktuje tylko 8 graczy z 32. Bo tylko jedna osoba wygrywa stolik. Oczywiście w przypadku remisu każdy zgarnia po punkcie, ale to dalej za mało aby rzucić mi wyzwanie, gdy będę po prostu robił swoje i wygrywał.

Układ przeciwników nie był najgorszy, ale nie był też wymarzony. Dwóch niebieskich rywali, z czego jeden będzie chciał bardzo szybko zamykać stół. Nadzieja, że wykontrują się z Tivitem nawzajem, Winota nie dobierze jakiegoś porno rozdania z killem w 3-4 turze, a ja wygram niczym ukryty tygrys, przyczajony smok.

Wygrałem rzut kostką, co przy tym układzie stołu było dużym bonusem.

Gracz Tivita zmulił się do 6, podobnie zrobił kierowca Grixisa (być może nawet zszedł z muliganem do 5-ki, nie pamiętam), a pilot Winoty był zadowolony ze swojej ręki.

Ja zrobiłem jednego muligana i zatrzymałem drugą siódemkę: Command Tower, Spectator Seating, Prismatic Vista, Gamble, Mox Amber, Rolling Earthquake, Talisman of Conviction

Jak wspominałem w moim artykule na temat Zirdy – bardzo lubię takie ręce. Mam potencjalnego finiszera, mam tutor po Monolith, mam dużo kolorowych źródeł many. Naturalnie przy zagraniu Rolling Earthquake musi dopisać mi nieco szczęścia, ale obecność przy stole gracza, który lubi wygrywać Ad Nauseum, zwiększała szanse na to, że nie będę obijany przez rywali.

Dobrałem z czuba Plainsa i rozpocząłem od Command Tower, Gamble (po Grim Monolith,) z którego zdiscardowałem Prismatic Vistę. Wszystko ułożyło się perfekcyjnie.

Nataniel wykonał jedno z dziwniejszych zagrań jakie widziałem. Land, Lotus Petal i An Offer You Can’t Refuse w swój artefakt, po to żeby dostać 2 treasure token. Czyli de facto +1, bo jedną kolorową miałby z samego Petala. Tracić jednego z najlepszych counterspelli vs Zirda na coś takiego? LOL. Po grze pytałem dlaczego tak zrobił, ale tłumaczenie było tak ekscentryczne, że jakoś uleciało mi z pamięci.

Paweł chciał się szybko rozbujać swoim Grixisem i wystawił jakieś kamienie. Karol wrzucił Ornithoptera, Ancient Tomba, również jakiś kamień i pokazał nam opcję na zagranie Winoty w drugiej turze. To niefajnie, ale na pewno przeciwnicy coś z tym zrobią, prawda?

Ja dobrałem Senseia, więc postanowiłem na spokojnie dograć Talisman i bączka, spokojnie rozwijając swoje zasoby kolorowej many. Tivit dograł landa, Sol Ringa i próbował jakiegoś zagrania, ale dostał Swan Songa od drugiego gracza z niebieskim. Grixis też chciał realizować swój plan, ale towarzysz Nataniel zrewanżował mu się kontrą. Winota zmaterializowała się w stole i chciała się triggerować atakiem Thoptera, ale została cofnięta na rękę przez kierowcę Tivita. Przeciwnicy grają na siebie, jakbym wszedł w ich umysły i niczym cordyceps kierował ich poczynaniami.

Uznałem, że to dobry moment na otwieranie okna zwycięstwa na oścież. Niech trochę zmarzną, a jak powiedzą, że im zimno, to podgrzeję ich Rolling Earthquake! Dograłem landa, Mox Amber i Grim Monolith. Miałem do dyspozycji 3 szarej z Monolitha oraz 2 kolorowe z landów. Zagrałem więc Zirdę i zadeklarowałem odtapowanie Monolitha. Moje zamiary odczytał zawczasu Paweł, który wyglądał na najbardziej doświadczonego i ogranego z moich rywali. Dostałem Snapa w Zirdę i musiałem obejść się smakiem. Zrobiłem błąd, gdyż nie wziąłem w odpowiedzi many z Mox Ambera, aby np spojrzeć z Senseia.

Lekko się spociłem z tego powodu i rozpocząłem modły do Bogów Magica, aby ten mały błąd nie kosztował mnie gry. Na szczęście przeciwnicy nie potrafili odpowiednio zinterpretować sygnału, że skoro Zirda się wychyla, to należy ją atakować. Tivit i Grixis mieli mało kart na ręce, w międzyczasie się feczowali, atakowali się nawzajem, a ja z ochotą, długopisem odpisywałem im punkty życia, marząc o tym aby do mojej tury utrzymał się status, w którym mam więcej życia od rywali.

Po Winocie spodziewałem się próby ponownego wstawienia szefowej i triggerowania jej Thopterem, ale zamiast tego, mój borosowy kolega po szalu zadeklarował zagranie Slicer, Hired Muscle za alternatywny koszt. Stwór z powerem 3, który mógł mnie sprowadzić na remis w życiach. Z całych sił walczyłem z samym sobą, aby nie dać mową ciała do zrozumienia, że boję się ataku we mnie. Na szczęście prastara zasada “atakuj w gracza Ad Nauseum” wzięła górę, i 3 obrażenia przykleił kierowca Silas // Rorgrakh… Dostałem skonwertowanego Slicera pod kontrolę, dzięki czemu mój Mox Amber był aktywny.

W tym momencie moja twarz wygląda jak wypisz wymaluj “ALE FART XD”.

W upkeepie obejrzałem 3 karty z Senseia i zobaczyłem, że mam tam Pyroblasta. Byłem w 99% pewien, że z obroną na ewentualną kontrę, mój plan się powiedzie. Zagrałem Zirdę co spotkało się z aprobatą przeciwników, zadeklarowałem odtapowanie Grima, zrobiłem milion szarej i pokazałem, że mam Rolling Earthquake, przez kilka chwil myśląc za ile. Tivit i Winota mieli 37 życia, Grixis 35, a ja 40. Wiedziałem, że Lightning Bolt, na którego manę mieli obaj gracze mający czerwone karty daje nam remis. Brałem też pod uwagę, że Nataniel może ratować się Sword to Plowshares w swojego łabędzia 2/2. Ale to dalej będzie za mało aby przeżyć. Zadeklarowałem więc, że X = 39. Przeciwnicy giną, a ja zostaję na 1 życia.

Serce wali jak młot, w głowie rozkręca się bit z Historii Stylu O.S.T.R., chwilę czekam i… UDAŁO SIĘ!

W swoim artykule na temat Zirdy, pisałem, że finiszerem również może być to zaklęcie, ale sam nie za bardzo wierzyłem w taki scenariusz.

Liczyłem go więc jako 0,5 win-cona, bo nigdy nie udało mi się w ten sposób wygrać. Piękno Zirdy w pełnej krasie – mimo prostego jak konstrukcja cepa planu i ścieżki do combo, to sposób zabijania jest różnorodny i może być nawet tak ekwilibrystyczny, jak był 10 lutego, gdzieś w okolicach godziny 13:00. Swoje kolejne pierwsze razy notuję w turniejowym anturażu, co stanowi dla mnie dodatkowy smaczek i sprawia, że moja miłość do tej talii staje się bezgraniczna.

Kamień z serca, mam 4 punkty i coraz więcej wskazuje na to, że muszę wygrać jeszcze jeden z dwóch stolików, aby mieć opcje na top4!

Trzecia runda

  • Patryk – Kinnan, Bonder Prodigy
  • Jacek – K’rrik, Son of Yawgmoth
  • Tomi – Najeela, the Blade Blossom

Po 2 rundach w końcu siadam tam gdzie lubię najbardziej, czyli przy pierwszym stoliku. Dodatkowo, moimi rywalami są dwaj gracze z 6 punktami – Tomi i Jacek, co wysoko i finezyjnie zawiesza poprzeczkę, przez którą muszę kicnąć. Z Jackiem grałem już dwa razy na ostatnim turnieju – i wiedziałem jak potężną maszyną dysponuje. Do tego dotarło do mnie info, że w drugiej rundzie wygrał sobie z muligana do 4… Natomiast Tomi, to podobnież koło napędowe warszawskiej sceny cEDH i gość, który zjadł zęby na graniu w tym formacie.

Zapowiada się bajecznie.

Rzut kostką wygrał Jacek, ja zatem byłem drugi. Kierowcy Kinnana i Najeeli zrobili jednego muligana, natomiast K’rrik zszedł ostro do pięciu, a wszyscy żartowaliśmy “BYLE NIE DO 4!”.

Ja ponownie wziąłem jednego muligana i ujrzałem naprawdę potężną rękę: Battlefield Forge, Jeweled Lotus, Grand Abolisher, Aurelia’s Fury, Moonsilver Key, Diviner’s Wand, Get Lost

Opcja na 1st turn Zirdę, Abolisher jako środek na bzyczące mi nad uchem komary, tutor po Monolitha, removal, dwa win-cony… Pod znakiem zapytania był tylko ten jeden land. Ale zaufałem swojej intuicji, uwierzyłem w Zirdę, czułem, że dobiorę. W końcu miałem 2 drawy. Z pierwszego zobaczyłem Talisman i zaczął we mnie narastać lęk. Zacząłem od Zirdy w 1 turze, ale do teraz myślę, czy było to dobre zagranie. Z jednej strony mam ją od razu w stole, nie dostanę kontry. Z drugiej natomiast, to proszenie się o removal i dawanie przeciwnikom do zrozumienia, że mogę zamykać grę po kolejnym untapie.

Rywale śmiało rozwijali swój board od 1 tury, Tomi dograł Mystic Remorę, z której dobrał w kolejnych turach sporo kart. Patryk miał bardzo dobre rozdanie z pierwszo-turowym Kinnanem, co jednak skutkowało tym, że zostało mu mało kart na ręce. Jacek rozpoczął drugi obieg stołu od wstawienia w stół swojego commandera z wystawionego turę wcześniej Sol Ringa i dwóch swampów i oddał turę.

Ja potrzebowałem JAKIEGOKOLWIEK landa aby pozostać przy stole jako gracz aktywny… Draw i moim oczom ukazuje się Mishra’s Workshop, a ja wypowiadam na głos znaną frazę Patrica Evry:

“I LOVE THIS GAME!”

 

To był chyba najlepszy draw jaki mogłem mieć. No może jeden z dwóch, obok Mana Crypt. Zastanawiałem się nad dwoma zagraniami – albo pcham w stół Talisman i Moonsilver Key, żeby szukać Monolitha na następną turę, albo wystawiam jeszcze Abolishera. Wybrałem to drugie rozwiązanie, chociaż po czasie myślę, że najlepszym obiektywnie zagraniem byłoby zostawienie 2 otwartej many na Get Lost, żeby mieć odpowiedź na Mono Blacka, który tylko wyczekiwał na swoją trzecią turę.

Tomi konsekwentnie płacił za Remorę i sprawiał wrażenie gościa, który będzie miał jakąś odpowiedź na wiszące w powietrzu combo K’rrirka. Patryk rzucił Finale of Devastation za 5 szukając Seedborn Muse, żeby do swojego kolejnego upkeepu obracać Kinnanem.

Nadeszła tura Jacka, która miała kluczowy wpływ na rozstrzygnięcie stołu. Każdy kto grał z K’rrkiem wie do czego zdolna jest ta maszyna. Kto nie grał, to niech przeczyta zdolność dowódcy i popuści wodze wyobraźni. Na stole pojawił się Vilis, Broker of Blood, którego zdolności w połączeniu z synem Yawgmotha dają potężny draw engine. Jacek zabił Musę, zabił Kinanan dając im -1/-1 zdolnością demona z radością dobierając kolejne karty. Ja straciłem i Zirdę, i Abolishera, a moja wiara w możliwość wygranej tej gry zanurkowała głęboko w otchłań.

Na szczęście dla nas wszystkich, Jacek dobierał bardzo kiepsko. Fura landów, reanimacji i żadnych combo-pieców, które mogłyby dać mu wygraną. Skończył turę na wystawieniu Orcish Bowmasters i wskrzeszeniu Abolishera, i odrzuceniu kilkunastu kart w clean-upie. Miał tylko 1 życia…. Wystarczył dowolny efekt sklonowania Orków żeby jego gra przy tym stole dobiegła końca. Zakładam, że chciał mieć opcje na efekty Wheel of Fortune, które mógł chcieć zagrywać Tomi, mający po turze Jacka na ręce jakieś 20 kart, które dobrał z Mystic Remory.

Ja dobrałem kolejnego landa i myślałem jak dalej rozegrać sytuację, aby ponownie mieć opcje na wygraną. Nie wiedziałem jeszcze, że zyskam ją tylko dzięki temu, że… kierujący Kinnanem Patryk mówił za dużo. Ale o tym za chwilę. Mogłem w każdej chwili zabić Jacka rzucając w niego Aurelia’s Fury za 1. Ale jako, iż jest to instant, to spokojnie dograłem w stół Moosilver Key z Workshopa i zostało mi jeszcze 4 wolnej many. Postanowiłem poczekać, bo Tomi sterujący 5-color maszyną, który grał zaraz po mnie, mający 20 kart na ręce, na pewno będzie chciał wygrywać. Okazało się to bardzo dobrą decyzją.

U Tomiego pojawił się na stole Dockside Extortionist, który dał mu sporo skarbonek. Zagrał jakieś kolejne spelle i wstawił w stół Teferi, Time Raveler, w odpowiedzi na którego postanowiłem rzucić Get Lost w Goblina. O dziwo udało się, Tomi nie kontrował. Pewnie miał dalej plan na tę grę, ale niedługo później popełnił kluczowy błąd. Ja niestety zatrzymując jednego gracza, straciłem opcję zabicia Jacka z Aurelia’s Fury, więc musiałem liczyć, że zrobi to ktoś inny. Litości, typ miał tylko 1 życia…

Tomi rzucił jakiś baunsujący spell i zamiast wrócić na rękę Orcish Bowmasters, to wrócił K’rrirka… Przy jakimś kolejnym zagraniu Bowmasters strzelił w jego Teferiego, który miał już 1 loyalty counter. To mocno pokrzyżowało plany Najeeli, ale tutaj wtrącił się Patryk, który powiedział:

“Spokojnie, dobrze, że Orki zostały, ja mam plan na zabicie Jacka.”

 

CZY JA NAPRAWDĘ JESTEM CORDYCEPSEM? – pomyślałem sobie, bo znowu reszta stołu robi wszystko, żeby to Zirda wygrała.

Tomi jeszcze wieńczył turę, ale to co zagrywał, nie miało większego znaczenia. Zaczęła się tura Patryka, który powiedział:

“To co, remis?”

Proponował nam, że zabije Jacka, ale w zamian za to mamy zgodzić się na remis zaraz po tym zagraniu. Ja oponowałem, mówiąc, że złożył już jedną deklarację, więc najpierw niech się z niej wywiąże. Po remisie mam 5 punktów, ale dalej muszę wygrać ostatni stół. A wiem, że będę miał szansę w swojej turze.

Tomi był nieugięty. Twardo stał na stanowisku, że Patryk obiecał mu zabicie Jacka klonem w Bowmastersa i on nie idzie na żadne układy, dopóki nie zostanie to zrobione.

Patryk bronił się przed tym, twierdząc, że jak zabije Jacka to wygra Zirda. Ja odpowiedziałem:

“Nie wiem czy wygram, policzcie to. Muszę bardzo dobrze dobrać żeby wygrać, może mam Grim Monolith, ale nie mam Zirdy, mogę nie mieć wincona…”

Oczywiście, że to była pokerowa zagrywka. Dobrze wiedziałem, że odtapowanie się z odzyskanym po śmierci Jacka, Grand Abolisherem, da mi praktycznie pewną wygraną. Ale to jest multiplayer, dodatkowo w turniejowym wydaniu. Tutaj wszystkie chwyty polityczne i socjotechniczne są dozwolone.

Patryk w końcu uległ presji Tomiego i mojej, i zabił Jacka poszukanym z jakiegoś tutora Phyrexian Metamorphem w Orki.

Rozumiem dylematy Patryka. Jeśli czujesz, że możesz nie mieć kolejnej tury, to lepiej żeby wygrał Twój kolega (tj. Jacek), niż jakiś typ z Poznania. Ale z drugiej strony, graliśmy turniej, a nie cEDH u kogoś w kawalerce na Bielanach. I należy grać tak jak na turnieju. Czyli jeżeli możesz zabić jednego gracza, bo jak tego nie zrobisz to na 100% nie masz szans na kolejną turę, a jak zrobisz, to masz jakieś 5%, to zabijasz tego gracza. Poza tym, dotrzymywanie słowa jest jedną z najważniejszych, niepisanych zasad przy commanderowym stole. Jeśli na głos obiecujesz jakieś zagranie, szczególnie tak kluczowe jak zabicie jednego z rywali, to nie powinieneś później kluczyć. Najlepiej jest po prostu uważać na to co się mówi.

Skoro Jacek zginął, to ja z końcem tury Patryka szukałem na rękę Basalt Monolitha. W swojej zagrałem Monolith, Zirdę, zrobiłem milion szarej many i dograłem z ręki Diviner’s Wanda, którego podpiąłem pod swojego Dowódcę. Na szczęście, ten artefakt jest “orko-odporny” bo za każdy draw daje +1/+1 stworowi. Więc Bowmasters nie jest w stanie zabić Zirdy. Miałem ok 28 życia, więc po prostu grindowałem z topa, bo była szansa, że nie dobiorę żadnego finiszera lub też 2 źródeł kolorowej many na Aurelia’s Fury, Bardzo mała, ale jakaś była. W 3 lub 4 draw z różdżki zobaczyliśmy Inventors’ Fair, więc powiedziałem, że z niego szukam Walking Ballisty / Goblin Cannon i wygrywam.

Uścisnęliśmy sobie dlonie, a ja z 7 punktami wskakiwałem na pierwsze miejsce w swissie. Przez czas upływający do rundy czwartej zdążyłem rozważyć wszystkie możliwe scenariusze. I wychodziło mi z tych rozmyślań, że jest jakiś jeden układ, który pozbawia mnie awansu do top4 z 7 punktami, ale bardzo, bardzo mało prawdopodobny.

Czwarta runda

Do ostatniej rundy przystępowałem na luzie. Co prawda pairingi były takie, że 5-ciu graczy z 6-ma punktami zostało rozrzuconych na 3 stoły i opcja, że jeśli przegram, to będę 5-ty, gdzieś tam wisiała w powietrzu, ale intuicja podpowiadała mi, że tak się nie stanie.

Ciekawy układ stołu, szczególnie, że po mojej prawicy zasiadł Grzegorz Jedo aka Plesn, z którym przed 16-17 laty darzyliśmy się wzajemną, dużą sympatią podczas licznych Majówek, Teleportów i innych ogólnopolskich eventów. Jeśli pamięć mnie nie myli, to właśnie Grzester wygrał rzut kostką. Rywale chyba coś tam muliganowali, ale ja byłem głównie skupiony na możliwościach, które Boros dostarczy mi na tę rundę.

Zobaczyłem 0-landera, więc zmuliganowałem, i zatrzymałem tę drugą siódemkę po chwili zastanowienia: Ancient Tomb, Lion’s Eye Diamond, Scroll Rack, Thran Spider, Pyroblast, Jeska’s Will, Wheel of Fortune

Byłem pewien, że Scroll Rack nie wyłapie counterspella, więc po prostu dobiorę kolejne landy czy inne źródła many z niego. Dograłem w stół jeszcze LED-a.

Rywale narzucali tempo od pierwszej tury, a ja w drugiej użyłem Scroll Racka. Uśmiechnąłem się tylko jak w 8 kartach (licząc w tym 1st i 2nd turn drawy) nie zobaczyłem ANI JEDNEGO landa. Na szczęście był tam Arcane Signet i Mox Opal, co utrzymywało mnie w grze.

Dodatkowo, w “nowej ręce” zobaczyłem Defense Grida, Treasonus Ogre, Deflecting Swata i Drannith Magistrate. Dość długo zastanawiałem się w jakiej kolejności odłożyć na topa starą rękę, i ostatecznie wyszło, że nie zrobiłem tego w najbardziej optymalny sposób. Dograłem jeszcze Magistrate i oddałem turę. Moi przeciwnicy nie ułatwiali mi zadania, bo najpierw po stronie Blue Farmy pojawił się na stole Opposition Agent, potem ten sam stwór zasilił board Innali. Ja w kolejnej turze dograłem w stół Defense Grida.

W swojej kolejnej turze dograłem Ogra, z którego miałem plan grindować po wygraną. Nigdy w życiu nie kręciłem się w ten sposób, i chociaż wiedziałem, że dwóch Opposition Agentów bardzo mi to utrudnia, to chciałem spróbować. Moim planem było zagranie Zirdy, Jeska’s Willa z wyborem obu opcji, a potem kopanie Wheel of Fortune i Scroll Rackiem.

Niestety w to wszystko wmieszał się Paweł, który w odpowiedzi na Ogra rzucił Force of Vigor w Scroll Racka i Defense Grida. Nie miałem nawet wolnej many, żeby odpowiedzieć użyciem Scrolla, bo wszystkie zasoby zużyłem na stwora zamieniającego punkty życia na czerwoną manę. No i to niewiele by zmieniło, bo miałem na ręce jeszcze 3 karty i dobrze wiedziałem co idzie mi z topa – wszak sam go układałem.

No to próbujemy. Zirda, Jeska’s Will, który daje mi manę i z topa odsłania Thran Spidera, Wheel of Fortune i Get Lost. No to lecimy dalej, zagrywam Wheel of Fortune. Daniel i Paweł nie mają obiekcji, w przeciwieństwie do Grzegorza, który postanowił to kontrować Pactem. Ja przekierowałem Pacta w Deflecting Swata, na co krakowski dinozaur kierujący Blue Farmem, odpowiedział jeszcze jednym zagraniem, chyba removalem w mojego Ogra.

I tutaj popełniłem bardzo duży błąd. Zapomniałem bowiem, że przy nowych akcjach na stosie, priorytet będzie miał jeszcze będący po mnie Daniel i to zanim dojdziemy do rozpatrzenia Wheel of Fortune. A ja pomyślałem sobie, że to dla mnie ostatni dzwonek na odpalenie LED-a, przez co zdiscardowałem Pyroblasta. Niestety, ale mój Wheel został skontrowany przez Daniela, co odebrało mi jakiekolwiek szanse na szukanie wygranej. Miałem jeszcze jakąś manę, więc dograłem w stół Thran Spidera i zostałem na dwóch życiach, będąc niemal pewnym, że już tego nie wygram.

Szansę zwietrzył za to Daniel, który rozpoczął kopanie się po wygraną od wystawienia Dockside Extortionista. I tutaj doszło do kompromitującej dla nas wszystkich sytuacji. Bowiem z Drannith Magistratem na stole dopuściliśmy do tego, aby kierowca Innali mógł zagrywać karty z Underworld Breacha… Było to jego Wheel of Fortune, którego najpierw zagrał z ręki, a potem jako escape, którą to zdolność kółko otrzymało od czerwonego enchantmentu. Zorientowaliśmy się gremialnie, że coś tu było nie tak, dopiero 2 tury później, gdy grał Grzester.

Daniel nie dobrał nic, co dawałoby mu szansę na wygraną. I bardzo dobrze, bo gdyby okazało się, że wygrał w nieprawidłowy, blokowany przez efekt będący na stole sposób, to każdy z nas miałby ogromny niesmak. Jak się okazało, nawet gdyby w mojej turze udało mi się przepchnąć mojego Wheel of Fortune, to nic by to nie dało. I to nie dlatego, że Grzester był drugi w kulach, tylko dlatego, że z “kółek” Daniela dobrałem 14 kart z czego 10 to landy. Kierowca Innali zwieńczył turę dograniem Dauthi Voidwalkera.

Kinnan próbował przepchnąć jakieś Monolithy, ale został zatrzymany. Grzegorz sklonował Dockside, który dał mu chyba 18 skarbonek, i chciał zagrywać flashback Sevinne’s Reclamation, ale przegrał bitwę na kontry z dwoma pozostałymi graczami. Potem próbował jeszcze klonować Kinnana, ale ten w odpowiedzi został cofnięty na rękę przez samego Pawła. I chyba zagrał jeszcze jednego klona, tym razem w Dauthi Voidwalkera. Wszyscy byliśmy przekonani, że Blue Farm wygra w swojej turze, ale nic takiego się nie stało.

Gdy widziałem, że mój stary kompan od konwentowego sycenia w latach dwutysięcznych, chce zakończyć turę, to wykorzystując mały harmider przy naszym stole, szepnąłem do niego:

“Tej, no zagraj swoich generałów, masz jeszcze dużo many…”

 

Jak usłyszał, tak zrobił. Dzięki temu dobrał kilka kart ze zdolności Krauma… Ja nie robiłem już nic. Daniel i Paweł też nie przejawiali zdolności do wygrania gry i inicjatywa wróciła znowu do Grześka. Ten wykonał kilka mniej istotnych zagrań, aż w końcu zagrał Gamble po Underworld Breacha, którego utrzymał na ręce, dograł najlepszy czerwony enchantment i wygrał bo miał z 30 kart w grobie, w tym Brain Freeze.

Brawo Grzesiu. Być może byłem ojcem chrzestnym tego zwycięstwa, bo zasuflowałem Ci wystawienie Krauma, z którego dobrałeś karty. A przynajmniej lubię myśleć o swojej roli w tej rundzie, w ten właśnie sposób.

Rozstrzygnięcia na innych stołach sprawiły, że na 100% wchodziłem do top4.

Paprykarz 2024 luty, cEDH top 4

Co łączy wszystkich finalistów? Wygodny dres. Czyli luz i komfort podczas siedzenia jest kluczowy dla dobrych wyników na turnieju ;)

Finał

Do finałowego stolika przystępowałem w wybornym nastroju, w czym znowu maczał palce Adam “Eshin” Pieńkowski. Poza dobrą pogodą ducha, byłem zadowolony ze swojego wyniku i czułem, że jeszcze na tym turnieju nie dobrałem porno ręki, takiej która daje mi pewną wygraną w 2-3 turze. A finał to wymarzony moment na taki opening hand.

Przegrałem rzut kostką z kretesem, bo byłem 4-ty. Jest cała masa artykułów, które udowadniają, że 4-ty gracz dość małe szanse na wygraną. I to również wpłynęło na fakt, jaką rękę zatrzymuje. Widziałem jak grają Tomi i Grzegorz – raczej ostrożnie niż na pałę, tak jak przystało na doświadczonych graczy. Nie grałem jeszcze z Jarkiem, ale sam od kilku miesięcy gram takim zestawem dowódców jak on, więc wiedziałem, że szanse na bardzo szybki win ze strony Espera, są minimalne.

Dlatego też postanowiłem po pierwszym muliganie keepnąć rękę: Mountain, City of Traitors, Magus of the Moon, Blood Moon, Basalt Monolith, Lion’s Eye Diamond, Goblin Welder

Poza tym, że ta ręką miała drugi element combo, w postaci Basalta, to przede wszystkim miałem plan na 2-turowe zniszczenie manaboardu przeciwników. Pewnie jako pierwszego zagrywałbym Magusa, gdyż jest na niego mniej kontr, a potem jeszcze enchantmentem usankcjonował stan, w którym moi rywale mają tylko mouintainy. To kupuje mi bardzo dużo czasu na dobranie czegokolwiek co szuka zabijania, a rywale mogą grać swoje rzeczy tylko z kamyków dających kolor. Dodatkowo mam Weldera, gdyby w jakiś sposób mój Monolith znalazł się w grobie.

Jarek, który był drugi w kolejności, po Tomim, wykonał pre-game action, wstawiając na stół Gemstone Caverns’a, pod którego wsadził Dark Rituala. Warto też w tym miejscu odtnotować, że kierowca Najeeli muliganował się do 5-ciu, a dwóch moich pozostałych rywali keepnęło pierwszą siódemkę. Ciekawe.

Tomi zaczął od landa i mana dorka, a Jarek zagrał 1st turn Demonic Tutora. Grzester wystawił Sol Ringa i jeszcze jakiś kamień, a ja wystawiłem Mountaina, LED-a i Goblin Weldera.

W drugiej turze, Tomi również rzucał Demonica, na co Grzester bardzo głośno i wyraźnie oświadczył, że ON TO NIE MA KONTRY NA AD NAUSEUM JARKA.

Nie bardzo wierzyłem w Ad Nauseum w 2 turze, gdy Esper ma na stole 2 źródła many. Tomi jak rzeczowo wytłumaczył mi po grze, nie mógł iść Demoniciem po kontrę, gdyż grał z 5-ki i zamiast być Strażnikiem Teksasu musiał realizować swój plan, który był taki sam jak Jarka, czyli…

Tura Jarka. Land, Thassa’s Oracle, wchodzi. No to w odpowiedzi na trigger Merfolka, Demonic Consultation. Wchodzi. No to wygrał…

Niebywałe. Finałowy stolik trwał jakieś 5 minut. Dwa razy dłużej tasowaliśmy sobie decki i rozmawialiśmy o najciekawszych zagraniach w swissie, zanim rozpoczęliśmy grę.

Brawo dla Jarka, bo to piękna, magicowa historia! Wszedł bowiem do top4 rzutem na taśmę, wygrywając w czwartej rundzie w terminacji i będąc tym jedynym graczem z 6-cioma punktami, który łapie się na finał. A i na sam turniej postanowił przyjechać dopiero po długich namowach ze strony jego kolegów.

Byłem bardzo rozczarowany, bo miałem poczucie, że o wszystkim zadecydował rzut kostką. Gdybym to ja był przed Jarkiem, to nie miałby szans na taką wygraną, gdyż dysponowałby tylko czerwoną maną w swojej turze. Tak się jednak nie stało, a uprawianie gdybologii, mimo, iż jest interesujące i rozwija wyobraźnię, to nie ma żadnego wpływu na rzeczywistość.

Podsumowanie

Chociaż nie udało się wygrać, to jestem bardzo zadowolony z wyniku. Drugi raz z rzędu udało mi się zrobić Top 4, i tym razem przy znacznie lepszej frekwencji niż we wrześniu 23’. Uważam to za świetny rezultat, szczególnie, że żaden z pozostałych finalistów wrześniowego Paprykarza, nie powtórzył tego wyniku. A ja w warunkach turniejowych potwierdziłem, wysoki winrate Zirdy, który wynosi 50%. Swoją drogą, jak spojrzę na moją niemal 20-letnią historię turniejową, to jest to pewnego rodzaju klątwa wisząca nade mną. A może po prostu ułomność i brak skilla w kluczowych momentach? A mianowicie, ja często robiłem Top 8, Top 4, Top 2. Znacznie rzadziej udawało mi się być tym jednym, jedynym gościem, który wygrywa turniej, choć nie było to “wieczne nigdy”. Powiedziałbym, że stosunek zrobienia topa do wygrania eventu to jakieś 85/15 w moim przypadku.

Uważam natomiast, że wygrywanie w multiplayer jest znacznie trudniejsze niż w grze 1vs1. Tutaj rolę odgrywa nie tylko to co się wydarzy na stole, ale także zdolności polityczne (patrz runda 3). Margines błędu na turnieju jest bardzo mały, trzeba po prostu sycić. Domyślam się, że dla niektórych osób, które dobrnęły do tego momentu, mogę wydawać się zbyt pewny siebie, może nawet arogancki. To nie złudzenie. Ja po prostu taki jestem. Poza tym, nie oszukujmy się – jeśli chcesz grać o nagrody i wygrywać, to musisz być przekonany o swoim skillu. A gdy robisz relacje z turnieju, na którym tego skilla pokazałeś, to używaj licznych figur retorycznych, które robią z Ciebie herosa, dzielnie stawiającego czoła wszelkiemu złu.

Jeśli miałbym z perspektywy tych dwóch dobrych wyników oceniać, co zwiększa szanse na zrobienie finału w turnieju cEDH, to wskazałbym na kilka elementów:

  • Zjedz dobre śniadanie i pij dużo płynów, nawadniaj się cały czas;
  • Nie zrób w nocy wyniku 99-0, żeby nie wstać z dużym kacem;
  • Miej ze sobą przyjaciół, którzy będą Cię dopingować i umilać czas między rundami;
  • Zagraj w turnieju deckiem, który masz bardzo dobrze ograny, rozegrałeś nim 100+ gier;
  • Bądź pełen wiary w siebie, swojego skilla, swój deck i swój flow;
  • Przystępuj do każdego stolika tylko z jednym celem – zwycięstwa.

Na pewno będę pojawiał się na kolejnych Paprykarzach, bo chcę w końcu wygrać ten turniej. Liczę też, że uda się dołączyć do warszawskiej ekipy i razem pojechać na jakiś zagraniczny event. Może do Lizbony w listopadzie.

Mam też refleksję, że metagame trochę spowalnia. Na wrześniowym turnieju, każdą z rund swissa zamykałem w maksymalnie 15 minut. Teraz byłem w jednej terminacji, blisko drugiej, a drugą wygraną zaliczyłem po 45 minutach grania. Blue Farmy, Espery, Grixisy i 5-colory, gdy grają razem o jakąś stawkę, to spokojnie czekają na szansę, nie wychylając się z szybką próbą zamykania stołu w 3 czy 4 turze.

Tak czy inaczej jestem zdania, że ban Thassa’s Oracle albo Underworld Breacha by się przydał, bo to dałoby impuls do jakiś większych zmian i przetasowań w meta cEDH.

“Zirda to upośledzony Kinnan” – lubi mówić mój ziomo – Wojtek “Out” Piotrowski. Tymczasem ilość Kinnan vs Zirda w finałach ostatnich Paprykarzy 0/1 i 0/1.

Piona!

Ziomki cEDH, Zirda brothers


Łukasz "Fali" Faliszewski, savoir vivre, mtg, kartyŁukasz „Fali” Faliszewski – Poznański dinozaur. Rzucił granie constructed jak zniszczyli Extended i od 15 lat realizuje się w Commanderze.

Duży entuzjasta cEDH. Uwielbia konstrukcje, które kręcą się na infinite many, tur, draw, stworów oraz takie, które pozwalają na board control i chwycenie przeciwników za wiadomo co (za  humor i dobre słowo! – dopisek red.).

 


Wsparcie przez Patronite

Patronite Psychatog.pl, Magic Lore, historia magica, Commander, EDH, cEDH

Gorąco namawiamy do wspierania naszego projektu EDH za pośrednictwem Patronite. Dzięki temu, będziemy mogli opłacać autorów tekstów, a także polepszać wizualną stronę materiałów i serwisu!

Elder Dragons Highlander - smoki założyciele Commandera

Chciałbym w tym miejscu także serdecznie podziękować wszystkim dotychczasowym darczyńcom, którzy wspierali i wspierają Psychatoga i jego twórców!

Komentarze

Psychatog.pl

nie kopiuj : (