Jak do każdego turnieju troszkę wyższej rangi niż FNM, których i tak nie gram, przygotowałem się w klasycznym stylu – dużo nieprzespanych nocy, grając w grę. Tym razem padło na świeżo wydane Final Fantasy XIV: A Realm Reborn, które prawie stało się powodem, by w ogóle na turniej nie pojechać.
Jako że obiecałem Duo, iż nie opuszczę go w trudnych chwilach jego competetive gry, zawsze i wszędzie na PTQ się znajdę, by pożyczyć mu karty (tak, wiem, że gramy limited, ale z doświadczenia wyszło: olej jeden turniej, to olejesz i następny).


